Jesteś tutaj:   CYKLOiD.pl


Czarodziejska wyprawa rowerowa

Autor  | Opublikowano: 03-październik-2013 | Odsłony 2710
Oceń ten artykuł
(5 głosów)

Z dedykacją dla tych wszystkich,

którzy nie tracą ochoty na życie

i nie boją się..... czarownic :-)

 

Pomysł na tegoroczny urlop zrodził się w zeszłym roku. Niestety pech, który mnie prześladował, wyeliminował rower z mojego życia na kilka miesięcy. Wróciliśmy więc do tego pomysłu w tym roku. Zamierzamy (tzn. ja i mój mąż, Jacek) dojechać z Wrocławia do Pragi na rowerach przekraczając granicę w Głuchołazach. Na odcinku od Paczkowa do Mohelnicy w Czechach będziemy jechać rowerowym Szlakiem Czarownic biegnącym po czesko-polskim pograniczu. Cała trasa ma kształt zniekształconej litery „S" i według planu miała liczyć 635 km, ale według mojego licznika, przejechaliśmy 686 km. Natomiast z pomiarów na mapie zrobionych po powrocie wyszło ponad 645 km.

Mapa całości strzałki 2

Mapa wysokości całości a

Piątek, 16 sierpnia 2013 r.

Wrocław – Sobótka

Trasa: Wrocław Karłowice >> Mokronos Górny >> Krzeptów >> Kąty Wrocławskie >> Maniów >> Sobótka (długość trasy: 55,8 km). Liczba przejechanych kilometrów: 60,5 km.

 

Wyruszyliśmy z domu o 14.20. Plan zakładał start o 13.00, ale musiałam jeszcze wysłać kilka e‑maili w sprawach zawodowych. Więc było jak zwykle: ja jeszcze siedziałam przy komputerku, a mój małżonek, pakował rowerki. Ale o 14.20 zamykaliśmy dom i wyruszaliśmy.

Rowery mamy te same, na których dojechaliśmy do Wiednia: Kross Trans Pacific. Moje opony są ewidentnie typu szosowego, Jacka trochę bardziej przystosowane do jazdy terenowej. W sakwach wiozę głównie rzeczy osobiste.

Według podziału zadań będę też odpowiadać za wyżywienie naszej małej grupy, więc zabrałam metalowe kubki, kilka plastykowych naczyń, deseczkę, sztućce, serwetkę, ściereczkę i jedzenie na jeden posiłek. Mam też zamontowany na kierownicy licznik rowerowy do mierzenia przejechanych kilometrów i prędkościomierz. Bez tych urządzeń zabawy na trasie byłoby dużo mniej. Pod moją opieką jest też aparat fotograficzny. 0030 DSCN1808 rower średni
Moje sakwy ważą ok 10 kg, Jacka chyba dwa razy tyle, ale nie chce mi powiedzieć, ile dokładnie. Jacek bowiem wiezie, oprócz rzeczy osobistych, wszystkie inne niezbędne na wyprawie przedmioty, a więc: skrzynkę z narzędziami, apteczkę, linkę (która będzie nam służyć jako suszarka0020 DSCN1821 kopia fotoognowo 800 do prania), odkomarzacz, czajnik elektryczny (który podniósł standard naszego urlopu o kilka punktów), notebook do komunikacji ze światem i do pisania relacji z podróży, a także wszystkie urządzenia nawigujące, czyli: telefon Samsung Galaxy III mini (do którego Jacek wgrał mapy ze szczegółowym przebiegiem naszej trasy), GPS turystyczny (który stanowi nasze dodatkowe zabezpieczenie) oraz turystyczny kolektor słoneczny, którym doładowujemy mój telefon, bo jako GPS zużywa bardzo dużo energii. Moc kolektorka nie jest duża, ale przy właściwej gospodarce, będzie spełniać swoje funkcje. I oczywiście mój mąż wiezie komplet map papierowych, do których mamy chyba jednak największe zaufanie.

A więc jedziemy.

Pierwszy cel: Mokronos Górny. Najpierw jechaliśmy ścieżkami rowerowymi po Wrocławiu. Przejazd po mieście jest dla mnie zawsze stresujący. Te wszystkie skrzyżowania, samochody, piesi, no i rowerzyści, którzy0040 DSCN1819 ratusz kopia 1024 obrodzili wyjątkowo obficie. Ale wszystko poszło wyjątkowo sprawnie. Przed Mokronosem Górnym złapaliśmy trasę R9, naszą stara znajomą z wyprawy do Wiednia. Ale najpierw była pyszna kawa u naszych przyjaciół, których zachęcaliśmy, aby do nas dołączyli, jeśli nie tym razem to następnym. Nie usłyszeliśmy, że jest to niemożliwe. W Kątach Wrocławskich zajechaliśmy na rynek, zrobiliśmy zdjęcia pod ratuszem.


Jacek skusił się na pączka z cukierni w ładnie odnowionej kamienicy i ruszyliśmy w dalszą drogę. 0050 DSCN1824 ładny domek kopia 1024Kolejna przerwa była w Maniowie u cioci, która poczęstowała nas pysznym kompotem z czarnych i czerwonych porzeczek, ciastem z malinami i życzyła udanej wyprawy. Potem było już tylko 8,5 km do celu – Domu Pielgrzyma w Sobótce. Miejsce sympatyczne, ale dojazd – drogą szutrową i pod górę – sprawił, że miałam przedsmak tego, co nas czeka w kolejnych dniach. Jeszcze pełna sił pokonywałam wszystkie podjazdy. Mnie pokonała łacha piachu. Nie lubię piachu na drodze. I kamieni na drodze.

Większość trasy biegła po drogach, niestety, dosyć ruchliwych. Pewnie dlatego, że Wrocław ciągle był blisko. Kilka odcinków było po drogach nieutwardzonych. Zmniejszało to naszą prędkość podróżną, było jednak zacznie sympatyczniejsze niż dzielenie jezdni z samochodami. Kilka łagodnych podjazdów, kilka fajnych zjazdów.

0060 DSCN1827Po drodze świeciło słońce, wiał wiatr, czasem prosto w twarz. Widzieliśmy lecących paralotniarzy. Majestatyczna Ślęża widniała na horyzoncie.

W Sobótce, na skrzyżowaniu, widzieliśmy pierwszy na naszej trasie krzyż pokutny. Takie krzyże pojawiały się miejscach, w których popełniane były morderstwa. Stawiali je mordercy i stanowiły formę zadośćuczynienia za zbrodnię. Miały sprawić, że rodziny ofiar rezygnowały z zemsty. Był już zmrok, więc zrezygnowaliśmy ze zdjęcia. Szkoda, bo następnego dnia już tam nie wróciliśmy.

O Sobótce można by wiele napisać. Położona u stóp Ślęży, święta góra Celtów, Germanów i Słowian, kryje wiele tajemnic. Ślęża to także legendy o diabłach i sabatach czarownic. Ale legendy o czarownicach z Ślęży nie mają wiele wspólnego z czarownicami, których historię chcemy odkrywać na Szlaku Czarownic. Ta legenda o ślężańskich czarownicach jawi się całkiem sympatycznie i nieszkodliwie. W Googlach jednak znalazłam zaskakujące a nawet szokujące informacje o neopoganach odprawiających tu przedchrześcijańskie obrzędy. Trudno w to uwierzyć, ale są osoby, które wierzą, że na Ślęży znajduje się jeden z tzw. czakramów, czyli miejsce o szczególnej mocy (drugi w Polsce jest ponoć na Wawelu). A zwolennicy kontaktów z pozaziemskimi cywilizacjami widzą tu idealne "lądowisko" dla UFO . Widać Ślęża ma ciągle niezwykłą moc przyciągania.

Sobota, 17 sierpnia 2013 r.

Sobótka ‑ Bardo Śląskie

Trasa: Sobótka >> Wiry >> Pieszyce >> Bielawa >> Ostroszowice >> Jemna >> Przyłęk >> Bardo Śląskie (długość trasy: 65,1 km). Liczba przejechanych kilometrów: 69,5 km.

 

Nocleg w Domu Pielgrzyma w Sobótce był całkiem w porządku. Dzisiejszy cel to Bardo. Według planu odcinek miał mieć 65 km po pagórkach. Nie wiedzieliśmy jak nam pójdzie, dlatego do krzyża pokutnego nie wróciliśmy. Kamiennych figur, które pozostały w Sobótce po plemieniu Ślężan ani pogańskich posągów nie widzieliśmy. Romańskiego kościółka nie zwiedziliśmy. Te wszystkie atrakcje będą czekać na kolejną okazję, bo od razu wzięliśmy właściwy kierunek i ruszyliśmy dalej.

Przejechaliśmy według licznika 69 km. Na termometrze miałam 46 stopni Celsjusza. Wypiłam hektolitry wody. Po raz kolejny przekonałam się, że Przedgórze Sudeckie rzeczywiście nie jest płaskie. Było wiele okazji, aby ćwiczyć podjazdy. Cóż, ciągle nie dowierzam własnej kondycji. Prawda jest taka, że na trening przed urlopem nie było zbyt dużo czasu.

Ale po kolei. Pierwszy odcinek wił się wokół Ślęży. Okrążaliśmy górę przejeżdżając przed urocze wioseczki.

Dalej pędzimy trasą R9. Wybieramy krótszą wersję – rezygnujemy z przejazdu przez Świdnicę. Jedziemy z miejscowości Wiry prosto na Pieszyce. W Bielawie robimy sobie pierwszy prawdziwy skrót: zamiast objeżdżać Zbiornik Sudety z lewej strony objeżdżamy z prawej. Niewiadomo, czy coś zyskujemy.

0080 DSCN1840 wiatraczyn kopia 1024Po drodze spotykamy życzliwych ludzi. W Nowiźnie koło Dzierżoniowa rowerzysta, pokazał jak bez problemu trafić na ścieżkę rowerową do Pieszyc. A w Ostroszowicach dobry człowiek poradził nam, abyśmy uciekli z drogi niemiłosiernie nagrzanej „klarą" (czyli słońcem) w kierunku lasu, gdzie była szansa na odrobinę cienia.

Skręciliśmy więc w kierunku Wiatraczyna i podjechaliśmy pod linię lasu w masywie Gór Sowich i drogą szutrową, ale biegnącą w cieniu drzew, dojechaliśmy do Jemma. Podjazd był... no cóż.... trudniejszy niż przewidywałam, więc – mając na względzie końcowy cel podróży - podepchałam kawałeczek. W ten sposób wycieczka rowerowa została przekwalifikowana na rowerowo-pieszą.

Po drodze dostałam propozycję, aby porzucić okropnego męża, który popędził do przodu nie czekając na mnie. No i jeszcze powinnam wspomnieć o kpiących komentarzach, że idę a nie jadę. Ale droga była szutrowa, częściowo podmyta, bardzo kamienista i walka o utrzymanie równowagi była karkołomna. A wywrotki się boję jak ognia (rzecz by można "piekielnego"). Jacek jak dotąd nie odpuszcza żadnej górce.

Zaliczyłam też spotkanie z pszczołą, której nie podobało się, że robiłam zdjęcia efektownej starej stodole i atakowała mnie frontalnie. Wskoczyłam na rowerek i zmykałam co sił.

0110 DSCN1839 Zdjecie stodoły
Mijane wsie robią na mnie wrażenie. Piętrowe domy, wielkie zabudowania gospodarcze. Kiedyś musiało tu być bogato. Ale to chyba przeszłość. Odnowionych domów niewiele. Sennie. Może dlatego, że była to upalna sierpniowa sobota?

0090 DSCN1846 kopia jemno domek 0973

Na trasie poznaję niektóre miejsca. W Jemnie, na samej górze, koło krzyża na rozstaju dróg, 4 lata temu był dom z magicznym ogródkiem i dyniami. Starsza pani chciała nam podarować okazały egzemplarz. Z żalem, ale musieliśmy wtedy zrezygnować. Nie zmieściłby się do sakwy. Dzisiaj dom jest wystawiony na sprzedaż. Ogródka nie ma. 0100 DSCN1848 kopia jemno krzyz 0590Tylko krzyż na rozstaju jest taki sam jak poprzednio.

Srebrną Górę minęliśmy z boku. Potem 12 km tylko w dół - nagroda za trud całego dnia. Co prawda Bardo leży na górce, ale daliśmy radę podjechać – i osiągnęliśmy cel.

Bardo jest pięknie położone. Centrum stanowi sanktuarium Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, z cudowną figurką Matki Bożej Bardzkiej, do której pielgrzymowano już w XIII w.

Tuż przy kościele Zajazd pod Złotym Lwem. Tutaj dzisiaj śpimy. Już przeczytałam, że takich zajazdów w Bardo było wiele. Zatrzymywali się w nich pielgrzymi podążający do Matki Bożej. W domach, w których kiedyś były zajazdy, zachowały się wielopoziomowe piwnice. Rozkoszujemy się w naszym zajeździe atmosferą minionych wieków. Grube mury (więc jest chłodno!!!), zakamarki, wewnętrzny dziedziniec, na którym bez problemy garażujemy nasze rowerki. Po odświeżeniu idziemy na spacer i zauroczyliśmy się. Wąskie uliczki, ciekawe kamienice. Wokół góry i rzeka. To mogłoby być miasteczko-cacuszko. Ale tak jakby to „nowe" jeszcze tutaj nie dotarło.

Niedziela, 18 sierpnia 2013 r.

Bardo Śląskie – Frączków (pałac)

Trasa: Bardo Śląskie >> Kamienic Ząbkowicki >> Paczków >> Otmuchów >> Karłowice Wielkie >> Nowaki >> Frączków (pałac) (długość trasy: 59,8 km). Liczba przejechanych kilometrów: 67,2 km.

 

0120 DSCN1864 Matka Boska Bardo tylko fig 0678Zerwaliśmy się wcześnie rano, aby zdążyć na 7.30 na mszę świętą do Bazyliki. Świątynia jest okazała, nieproporcjonalnie wielka do wielkości miasteczka, które zamieszkuje ok. 3 tys. mieszkańców. Pielgrzymów w tej wielkiej świątyni nie było jednak zbyt wielu.

Przed opuszczeniem Zajazdu pod Złotym Lwem pojawił się banalny problem: płatność przyjmują tylko gotówką!!!! Widać to jedno z takich miejsc, gdzie ludzie ufają wyłącznie gotówce. Co prawda są w Bardo dwa bankomaty, ale nie naszego ulubionego banku. A jeden często w weekend nie działa - jak uprzedził nas pan w recepcji. Mieliśmy jednak szczęście: bankomat zadziałał, więc po uregulowaniu należności ruszyliśmy w dalszą drogę.

0130 P1060313 kopia Kamieniec zamek 0995Z daleka podziwialiśmy położony na wzgórzu pałac w Kamieniu Ząbkowickim. To monumentalna budowla górująca nad miasteczkiem. Wybudowana w XIX w. przez Mariannę Orańską, królewnę niderlandzką, żonę jednego w królewiczów pruskich. W przewodniku przeczytałam, że była kobietą niekonwencjonalną i kontrowersyjną jak na ówczesne czasy. Ale była dobrym gospodarzem swoich ziem, które obejmowały całą Ziemię Kłodzką. Mieszkańcy nazywali ją Dobrą Panią i wiele miejscowych nazw nawiązuje do jej imienia. Do dzisiaj istnieją Mariańskie Skały, Droga Marianny, Marianówka, Źródło Marianny, Biała i Zielona Marianna (nazwa lokalnych złóż marmuru). Ciekawa postać, warta pamięci. Zasługiwała na to, aby zwiedzić jej rezydencję. Ale mieliśmy opóźnienie, więc tylko pstryk - fotka z daleka - i popędziliśmy dalej. Po raz kolejny obiecujemy sobie, że przyjedziemy tu samochodem.

0140 DSCN1881 kopia m 0532Paczków trochę nas rozczarował. Mury obronne, z których Paczków słynie (i dlatego jest nazywany polskim Carcassone) zostały pięknie odremontowane i przygotowane do zwiedzania, ale zamknięte na kłódkę. Spotykamy zawiedzionego turystę, który specjalnie przyjechał z rodziną do Paczkowa, aby wejść na mury. Rynek nie zmienił się wiele w ciągu tych czterech ostatnich lat, zniknęła tylko restauracja na którą liczyliśmy.

Tym nie mniej Paczków to ważny punkt naszej wyprawy. W Paczkowie zaczynamy rowerowy Szlak Czarownic, który jest wyznaczony po pograniczu nysko – jesenickim, dawnym Księstwie Nyskim. Szlak upamiętnia tragiczne wydarzenia związane z polowaniami na czarownice, które miały miejsce w XVII wieku, zresztą nie tylko na tym terenie, ale w całej Europie.

Do tej pory czarownica to była dla mnie postać z baśni, która doskonale zna się na ziołach, potrafi latać na miotle i zna na pamięć wszystkie zaklęcia. Sporządza diabelskie napoje i trucizny. Ktoś taki jak Baba Jaga z baśni o Jasiu i Małgosi albo macocha królewny Śnieżki. Natomiast historie o procesach czarownic i ich paleniu na stosach jawiły mi się jako opowieści z innego świata lub z czasów tak odległych, że zupełnie nie związanych z naszą rzeczywistością. Tymczasem te wszystkie tragiczne wydarzenia miały miejsce tuż obok i to wcale nie tak dawno. I o tym przekonaliśmy się podróżując Szlakiem Czarownic z Paczkowa do Mohelnicy.

0150 DSCN1885 dok kata mW Domu Kata – obecnie Punkt Informacji Turystycznej – dostaliśmy pieczątkę potwierdzającą nasz pobyt. Sam budynek z XVIIII w. właściwe nie pamięta czasów polowań na czarownice, ale był siedzibą kata, który to fach był wykonywany jeszcze przez kilka kolejnych stuleci. Kat był na etacie miasta.

0160 DSCN1884 kopia m 0760W środku znajdujemy katowski fotel. Jacek proponuje, abym go wypróbowała. Była taka teoria, że czarownice nie czują bólu. O co Jackowi chodziło z tą próbą????

 

0170 DSCN1893 kopia m 800

 

W Lubiatowie odnaleźliśmy pierwszy krzyż pokutny z naszej listy. Jest wmurowany w mur kościelny z tabliczką informującą, że jest to zabytek pod ochroną. Wzbudzamy chyba zainteresowanie mieszkańców, bo wychodzi do nas starszy pan i zachęca, abyśmy odszukali jeszcze drugi krzyż pokutny, oddalony o 1,5 km. Dajemy się namówić. Droga stawała sie coraz mniej przejezdna dla naszych rowerków. W końcu ustaliliśmy, że Jacek uda się na dalsze poszukiwania piechotą. Drugi krzyż pokutny został odnaleziony nad strumieniem, w zaroślach.

0180 DSCN1889 m piewszy krzyż0190 DSCN1894 drugi krzyz kopia m 0685

0200 DSCN1904 m Otmuchów ZamekOtmuchowem jesteśmy oczarowani. Ryneczek jest po prostu śliczny. Wdrapaliśmy się na wzgórze, na którym stoi otmuchowski zamek zamieniony na hotel. Widoków nie podziwialiśmy, bo zasłaniały drzewa, ale obowiązkowy punkt został zaliczony.

W przewodniku była informacja, że za Otmuchowem szlak biegnie malowniczymi wzgórzami morenowymi. Wszystko się zgadzało. Na szczęście upał już zelżał, słońce chyliło się ku zachodowi, pięknie oświetlając owe wzgórza i złocąc pola. Widoki były przecudne. Postraszyło nas deszczem, a na koniec pojawiła sie na niebie tęcza. Jacek powiedział „Piękna ta Twoja Opolszczyzna", a ja się z nim zgodziłam.

0210 DSCN1909 rysiowice kopia m 603Po drodze do Karłowic Wielkich zatrzymujemy się na chwilę w Rysiowicach. Znajduje się tam wielki pałac z 1880 roku, wybudowany przez hrabinę Róże von Ingenheim. Niedawno była tu Stacja Hodowli Zwierząt. Teraz, jako własność prywatna "z trudem, ale powoli odzyskuje swoją dawną świetność". Wierzymy, że to prawda. Zrobiliśmy zdjęcia lwom pilnującym bramy i jedziemy dalej.

Z Karłowic Wielkich jedziemy do Nowaków, skąd drogą polną docieramy do Pałacu Frączków.

Zajeżdżamy od strony dawnego pałacowego folwarku.

Furtka w płocie jest otwarta, więc niepostrzeżenie dla właścicielki wjeżdżamy na dziedziniec. Pałac jest imponujący. Zbudowany został przez tego samego architekta, który budował pałac w Mosznej. Ale w latach 30-tych XX wieku, po pożarze, ówczesny właściciel, Graf von Francken-Sierstorpff, zracjonalizował bryłę. Ale i tak robi wrażenie. Obecni gospodarze, małżeństwo polsko-włoskie, stworzyło w pałacu specyficzny klimat. Taka mieszanka stylu pałacowego z atmosferą sielskości i swobody. W salonie kanapy, fotele, stoliczki na giętych nogach, serwantki i serwetki, korytarze pełne obrazów, kolumny i szerokie marmurowe schody, taras z miękkimi fotelami, pełen pięknych roślin, pomidory w doniczkach, kury na dziedzińcu. Gospodyni, przystojna, wysoka kobieta, była siatkarka, zaoferowała, że będzie „białą damą", jeśli takowa jest niezbędna dla wytworzenia właściwego klimatu. Raczy nas na tarasie miłą pogawędką i pysznym zimnym piwem. Zanurzeni w wygodne, miękkie fotele słuchamy szmeru deszczu zapowiadającego koniec upałów. Jest po prostu cudnie.

0220 DSCN1923 Frączków pałac m 0800

Poniedziałek, 19 sierpnia 2013 r.

Frączków – Jarnołtówek

Trasa: Frączków >> Nowaki >> Radzikowice >> Nysa >> Domaszkowice >> Wierzbięcice >> Stary Las >> Jarnołtówek (długość trasy: 55,2 km). Liczba przejechanych kilometrów: 55,1 km.

 

0230 DSCN1934 bagaże Frączków 600Dzisiejszy dzień był znacznie mniej wyczerpujący niż poprzednie. Przejechaliśmy tylko 55 km. Na niebie były chmurki, więc upał nie był dokuczliwy. Jedynym problemem były odcinki typu crossowego. Jakieś drogi z kamolami.!!!! Dzień zaczął się bardzo sympatycznie. Byliśmy jedynymi gości w Pałacu Frączków. Skorzystaliśmy z okazji i pstryknęliśmy kilka zabawnych fotek w pałacowych wnętrzach.

W ogrodzie właściciel - autentyczny Włoch – przycinał roślinki. Syn gospodarzy poczęstował nas na rozbudzenie włoską kawą i ruszyliśmy dalej.

Obawiając się, że po nocnej ulewie droga, którą przybyliśmy z Nowaków będzie rozmokła, zdecydowaliśmy pojechać szosą, co oznaczało kilka dodatkowych kilometrów i dosyć długi nieplanowany podjazd.

0240 DSCN1939 krzyz Nowaki 800Ostatecznie jednak Jacek – jak zwykle niezawodny w takich sytuacjach – znalazł na mapie rokujący optymistycznie skrót. Co prawda droga była trochę zarośnięta, nie wszędzie przejezdna, ale i tak zaoszczędziła nam czas i energię. W Nowakach krzyż pokutny znajdujemy – tak jak to było opisane w przewodniku – koło przystanku autobusowego. Chyba najbardziej reprezentacyjne miejsce we wsi: na przeciwko kościoła i szkoły podstawowej. Obok tablica z informacją o Szlaku Czarownic (hurra!!! - nareszcie znaleźliśmy potwierdzenie, że taki szlak faktycznie istnieje) i.... pojemniki na śmieci. Śmieci – wiadomo – ważna sprawa, ale pojemniki nie są estetyczne i psują widok. Szkoda, bo mogło by to być ładne miejsce. Potem na trasie zauważyłam, że pojemniki na śmieci obok przystanku autobusowego to rozwiązanie bardzo popularne, zarówno w Polsce jak i w Czechach. Tylko w jednej miejscowości w Czechach zaobserwowałam, że miejsce, w którym stały pojemniki, zostało obudowane drewniany płotem. Proste?? Niby tak, ale jednocześnie jakże innowacyjne!!!!!

W Radzikowicach znajdujemy dwa krzyże pokutne. Jeden przy ogrodzeniu plebanii, drugi przy murze kościoła. Kościół oglądamy z zewnątrz, wszystkie drzwi są zamknięte. Gdzie te czasy, kiedy można było wejść do każdego kościoła i w ciszy pomodlić się?

0250 DSCN1945 krzyz nr 1 radzikowice0260 DSCN1945 krzyz nr 2 radzikowice 600

Dojeżdżamy do Nysy.

0270 DSCN1969 Nysa Muzeum 1024W planie było zwiedzanie ekspozycji poświęconej procesom czarownic w Pałacu Biskupim, czyli Muzeum Miejskim. Ale jest poniedziałek – Muzeum zamknięte. Spotykamy jednak kolejnego dobrego człowieka - panią, która, oprócz tego, że sprząta w muzeum, jest jego pasjonatką. Pozwoliła nam zajrzeć do kilku sal. Pokazała, jak skorzystać z punktu informacyjnego, opowiedziała o wystawach w muzeum. Potem  poprosiła, abyśmy rozsławiali we Wrocławiu muzeum Nyskie. A na koniec zapytała, czy już zwiedziliśmy wystawę arcydzieł malarstwa flamandzkiego w Muzeum Miejskim we Wrocławiu Rodzina Brueghlów. Upss..... mamy czas do końca września.

0280 DSCN1963 więzienie czarownicA sama ekspozycja o procesach czarownic, cóż... napisy uprzedzały, że jest tak drastyczna, że nie powinny jej oglądać dzieci w wieku poniżej 12 lat. Nam musiały wystarczyć wystarczyły informacje na planszach na dziedzińcu i to, co przeczytaliśmy w przewodniku[1]:

"O czary oskarżano przede wszystkim kobiety, były wśród nich żebraczki jak i żony bogatych mieszczan. Wybór ofiary zależał od tego, co zamierzał osiągnąć inkwizytor. Czasem chciano pozbyć się wiejskiej znachorki, a innym razem po prostu zarobić, bowiem okazuje się, że procesy i palenie czarownic było opłacalnym zajęciem......"

".....we wrześniu 1636 r. zarząd nyski wydał pozwolenie na budowę specjalnych pieców spalających „sprawiedliwie skazanych zwolenników diabła, czarownic i złych duchów".

"Procesy szybko rozrastały się do takich rozmiarów, że znowu doszło do zbiorowych egzekucji. 19 lipca spalono siedem dalszych kobiet (trzy z Jeseníka, dwie z Mikulovic oraz po jednej z Dolni Lipovej i Adolfovic). 10 dni później, praktycznie z tych samych miejscowości, skazano na śmierć dalszych osiem. W sumie tylko w lipcu spalono 20 osób. W sierpniu w dwóch procesach skazano 13 osób. Najtragiczniejszym jednak okazał się wrzesień, kiedy to po czterech procesach życie straciły 32 osoby. We wrześniowych procesach po raz pierwszy spotykamy się z zapisem, że 24 ofiary najpierw zostały ścięte, dopiero ich zwłoki spalone na stosie. Powodem podobno miał być szczery „żal za grzechy". 12 września, w Jeseníku, w jednej egzekucji spalono żywcem 9 osób..... ".

"Pomimo że wyroki wykonywano w Jeseníku, wszystkie orzeczenia zapadały w Nysie".

"W ówczesnej prasie europejskiej opisywano Śląsk jako kraj przepełniony czarownicami i złymi duchami. W samych Zlatých Horách podobno 8 katów miało „pełne ręce roboty" ze ścinaniem i paleniem, przy czym na raz mogli dać do pieca 6-8 sztuk plewa czarownic".

"Dopiero, kiedy w Nysie w czasie zeznań torturowane kobiety podały nazwisko biskupiego spowiednika, wielu ludzi zorientowało się, co niosą za sobą zeznania wymuszane torturami. Bezpośrednio po tym wydarzeniu cesarz wydał zakaz prowadzenia procesów o czary."

"Obrońcami wiary w demony i czarownice były tak znane osobistości jak założyciel scholastyki Tomasz z Akwinu, król Jakub I czy założyciele wiary protestanckiej Marcin Luter i Jan Kalwin. Stosy z podejrzanymi „sługami" diabła najczęściej płonęły w XVII wieku na ziemiach niemieckich, w Szkocji, Francji, przy czym praktycznie ustały w Hiszpanii, Włoszech czy Holandii".

0290 DSCN1964 mapa księstwo nyskie 06000300 DSCN1964 mapa księstwo nyskie leg

Myślę, że wystarczy tych cytatów z przewodnika. Dodam tylko, że w Polsce stosy zapłonęły ok. 1000 razy - ostatni raz w 1793 r.[2] !!!!! Makabra...

0310 DSCN1953 portat w NysieWizyta w Muzeum nie przytłumiała jednak ogólnie bardzo pozytywnego wrażenia, które wywarła na nas Nysa. Z przepiękną Bazyliką św. Jakuba i św. Agnieszki, dzwonnicą, studnią miejską i zadbanym, kolorowym rynkiem.

Pod Bazyliką znaleźliśmy muszlę - znak szlaku pielgrzymkowego do Santiagio de Compostella. Już wiemy, skąd możemy wyruszyć, jeśli kiedyś zdecydujemy się pielgrzymować ...

Tego lata naszym celem jest jednak Praga.

 

0320 20130819 153157 DomaszkowiceRuszyliśmy więc dalej. Zaliczyliśmy kolejne krzyże pokutne w Domaszkowicach i Wierzbięcicach. Do Wierzbięcic wiedzie droga szutrowa, cały czas pod górę. Jakiś małolat rzucił na nas okiem i stwierdził, że ta droga nie dla nas, a szczególnie nie dla mnie. Uznał, że wymięknę. Zarozumiały młokos!! Dotarłam do Wierzbięcic. I mogłam jechać dalej!!!

 

0330 20130819 160536 Wieezbięcice nr 10340 20130819 161000 Wierzbięcice nr 2

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Starym Lesie odnaleźliśmy na skraju wsi pozostałości po grodzisku. Eksplorację przeprowadził Jacek. Zdjęcie zrobione i jedziemy dalej. Do celu dzisiejszego etapu było już niedaleko.

0350 20130819 171141 stary las grodzisko

0360 20130819 173601stary las tablica

Uznaliśmy, że musimy odpocząć przed atakiem na góry w masywie Pradziada. Ośrodek wypoczynkowy Max w Jarnołtówku nadaje się do tego jak najbardziej. I tam się lokujemy na koniec dnia.

Wtorek, 20 sierpnia 2013r.

0370 DSCN1971 MAX roweryZ tym dniem odpoczynku mieliśmy tzw. nosa. Padało całą noc i całe przedpołudnie. W drodze przemoczyłoby nas do suchej nitki. A tak wyspaliśmy się, wypluskali w basenie, zjedliśmy coś dobrego w pizzerii prowadzonej przez prawdziwego Włocha (to zadziwiające, ile włoskich akcentów znajdujemy na naszej wyprawie!!). Ja mam czas na uzupełnienie relacji z naszej podróży, a Jacek odpoczywa :-).

Środa, 21 sierpnia 2013 r.

Jarnołtówek ‑ Rejviz

Trasa: Jarnołtówek >> Pokrzywna >> "Grób Czarownicy" (przełęcz pod Zamkową Górą) >>Jarnołtówek >> Głuchołazy >> Zlate Hory >> Rejviz (długość trasy: 36,9 km). Liczba przejechanych kilometrów: 41,2 km.

 

0380 DSCN1973 na drodzePonieważ pogoda się poprawiła, po śniadaniu postanowiliśmy dotrzeć do grobu czarownicy. W przewodniku napisano, że jest to miejsce symboliczne, ponieważ czarownice nie były grzebane. Ich prochy rozsypywano. 0390 DSCN1980 grób czarownicyTo punk obowiązkowy na Szlaku Czarownic, więc nie mieliśmy wyboru. Na parking przy kąpielisku w Pokrzywnej dotarliśmy bez problemu. Dalej miał nas prowadzić czerwony szlak rowerowy. Uczciwie uprzedzono, że ścieżka ma charakter crossowy. I miała. Biedne nasze rowerki. Co prawda bagaże zostawiliśmy w hotelu, ale jazda po tych wszystkich kamieniach było ciężka. Dotarliśmy na Przełęcz po Zamkową Górą i szukamy jakiś wskazówek, jak dotrzeć do owego grobu. Miało być 200 m ścieżką w lewo od słupa granicznego. Tyle, że tych słupów jest kilka. Na końcu przedzieramy się przez chaszcze już bez rowerów. Znaleźliśmy... :) Pamiątkowa fotka i szybki powrót. Klucze od pokoju hotelowego oddaliśmy kilka minut po zakończeniu doby hotelowej.

Kolejny nasz cel: Głuchołazy. Krótka wizyta na poczcie i nadmiarowe rzeczy zostały nadane paczką do domu. Jacka bagaż stał się lżejszy o 1,8 kg .

Odpoczywamy na ładnym głuchołaskim rynku. Głuchołazy są coraz ładniejsze!!!.

0400 DSCN1989 Głuchołazy Szubienicza GóraPrzyszedł czas na poszukiwanie Szubienicznej Góry, prawdopodobnie miejsce egzekucji czarownic. I nie tylko! Służyła jako miejsce straceń do wojen napoleońskich. I tu rozczarowanie. Znaków czarnego szlaku rowerowego jest dużo. Mam wrażenie, że oznakowanie jest bez ładu i składu, w każdym kierunku. Jedziemy więc trochę kierując się swoją mapą a trochę informacjami na tablicach „Rowerem po Głuchołazach". W końcu znajdujemy tablicę, z której wynikało, że Szubieniczną Górę już minęliśmy. Zrezygnowaliśmy więc z dalszych poszukiwań i ruszamy w kierunku Zlatych Hor. Nasz dzisiejszy plan był mocno zagrożony.

0410 DSCN1993 Czeska RepublikaDlatego w Zlatych Horach robimy tylko zdjęcie pod miejskim muzeum, w którym była kolejna ekspozycja o procesach czarownic i wyjątkowo okrutnym inkwizytorze, Heinrichu Franz Boblingu, i ruszamy w kierunku Rejviz. To tylko 9 km, ale 400 m w górę. Niestety, ostatnie 4 km przebyłam na nogach. Ale jestem tutaj. Wokół Złote Góry. Zielono. 0420 DSCN2028 eko farma świnieZ rzadka porozrzucane pensjonaty. Spokojnie. Świeżo. Cudnie. Zatrzymaliśmy się w Eko-Farmie. Mają tu strusie, koniki, kozy, kury i wolno pasące się świnie. Sami wypiekają chleb, wyrabiają kozie serki i podają w dzbanku wodę z miętą i cytryną. Zjedliśmy smaczny posiłek na tarasie. Tak świętowałam swoje 54 urodziny :-).

0420 DSCN2030 eko farma

Czwartek, 22 sierpnia 2013 r.

Rejviz – Červenohorské sedlo

Trasa: Rejviz (cz. Rejvíz) >> Jeseníky) >> Červenohorské sedlo (długość trasy: 33,8 km). Liczba przejechanych kilometrów: 30,6 km (chyba licznik lekko szwankował).

 

I nadszedł ten dzień, który śnił mi sie jeszcze zanim ruszyliśmy na wyprawę. Miałam przed oczami wykres wysokościowy naszej trasy i czułam, że dotarcie rowerkami na wysokość ok. 1 100 m n.p.m. będzie nie lada wyzwaniem. Ale po kolei.

Po zdrowym (a jakże !!!) śniadaniu w Eko-Farmie ruszyliśmy dalej. Przez chwilę mogliśmy jeszcze podziwiać urocze domki w Rejviz. Dzisiaj osada liczy 50 mieszkańców, ale jest tu dodatkowo kilka pensjonatów. Powietrze wyraźnie ostrzejsze, więc ubieramy bluzki z długimi rękawami i kurteczki.

Jeszcze trochę było podjazdu, a potem droga (nr 55) biegła cały czas w dół, aż do Jesenika. Najmilej było w wąwozie, nad rzeczką. Po drodze przejeżdżaliśmy obok ciekawostki przyrodniczej: torfowiska, którego wiek jest szacowany na 6-7 tys. lat.

0440 DSCN2040 katovna tablicaW Jesionikach musieliśmy znaleźć tzw. katovnię, według tradycji dom kata i miejsce kaźni. Jego związki z domniemanym katem wzięły się z tablicy upamiętniającej znalezienie niedaleko krzyża, którego uważano za postawiony na miejscu śmierci miejskiego kata, zabitego przez Szwedów w czasie wojny 30-letniej. Teraz w Domu Kata jest dom kultury i pub. Ot, co!

Do pomnika w miejscu egzekucji, niestety, nie trafiliśmy.

Rynek w Jesionikach odnowiony jest na nowoczesną modę, czyli cały jest wybrukowany. Jest fontanna z żabkami, z której dużo uciechy miały dzieciaki. Mam wątpliwości, czy taka sterylna przestrzeń jest naprawdę przyjazna ludziom. Ale ogólne wrażenie jest w porządku.

Krótki odpoczynek i ruszamy w kierunku Czerwonogórskiego Siodła. Na początku jedziemy drogą wśród domków. Cały czas lekko w górę. Jest ok. Po drodze zaliczamy zabytek z czasów II wojny światowej - schron. Cały czas pod górę.

 

0450 DSCN2048 Biała pod Pradziadem W pewnym momencie strzałka wskazuje na ostry skręt w prawo i ścieżka zaczyna mieć charakter crossowy, o znacznym nachyleniu i jest bardzo kamienista. Szkoda rowerka. Zresztą moje nogi też tego nie wytrzymują. Poddaję się. Pcham rowerek 8,5 km pod górę. To prawdziwe turystyczny górski szlak. Jacek co chwilę znajduje jakąś "vychlitkę" i napawa wzrok cudnymi górskimi pejzażami.0460 DSCN2053 widać schronisko

Mnie też zaczyna coś w duszy grać.

Na wysokości ok 1000 m n.p.m. widzimy zabudowania Czerwonogórskiego Siodła jak na dłoni.

Dzieli nas tylko kotlina z wijącą się drogą na przeciwległym zboczu. Droga wspina się ostrą serpentyną. Jakiś szaleniec motocyklista ostro naciska na gaz i jeździ tam i z powrotem rycząc silnikiem. Do celu mamy już tylko 3 km. Po 3 godzinach pchania rowerka po górę jesteśmy na miejscu, zmęczeni, ale zadowoleni – bo dotarliśmy i kolejny etap za nami. Na kolacje zjadłam regionalny przysmak: kluski na parze nadziewane czarnymi jagodami z cukrem, masełkiem i śmietanką. Pycha!!!

 

 

0470 DSCN2065 sedlo K

 0480 DSCN2064 sedlo J
Piątek, 23 sierpnia 2013 r.

Červenohorské sedlo – Velké Losiny

Trasa: Červenohorské sedlo >> Loučná nad Desnou >> Velké Losiny >> Vernířovice >> Velké Losiny (długość trasy: 42,6 km). Liczba przejechanych kilometrów: 43,0 km.

 

0490 DSCN2072 zd ze słupkiem mTo był etap, w którym dominował zjazd. Takie lubię!!! Wyobraźcie sobie: rowerek niesie sam i tylko wiatr wieje w oczy. Przez chwilę pomyślałam, że po co pchałam rowerek na tę górę (ostatecznie najwyższy punkt, do którego dotarliśmy był na wysokości 1110 m n.p.m.0500 DSCN2072 zd ze słupkiem daszek

Najpierw była regularna droga asfaltowa, potem kawałek kamienistej drogi szutrowej (ale dało się jechać), potem asfalt przeważnie przyzwoitej jakości, w końcu droga nr 44 (ale dało sie jechać – umiarkowana ilość samochodów).

W Loučnej nad Desnou byliśmy w "mgnieniu oka". Czując jeszcze w nogach wspinaczkę z poprzedniego dnia, rezygnujemy ze zdobywania na rowerkach kolejnej góry i jedziemy drogą (cały czas zjazd!!!!) aż do Velkich Losin. Co prawda po drodze mamy obowiązkowe punkty programu w Vernířovicach, ale postanawiamy, że zrobimy tam wycieczkę po zakwaterowaniu.

 0530 DSCN2077 U lazni0510 DSCN2074 za samochodemKwaterę znajdujemy w uroczym Pensjonacie "U lazni", tuż obok Parku Zdrojowego. Gospodyni w ciepłych słowach wyraża się o gościach z Polski. Podejrzewany, że jest to miejsce, które polecali nam znajomi, bywalcy w tym kurorcie. Ponieważ Velké Losiny sławne są z wód termalnych, korzystamy z okazji i idziemy się wykąpać w basenie w Parku Zd0520 DSCN2095 pensjonatrojowym. Gospodyni przekonuje nas, że nie opłaca się nam kupować biletu upoważniającego do wstępu na cały dzień i oferuje, po korzystnej cenie, swoją kartę abonamentową. Korzystamy z oferty.

Woda w basenie nie jest zimna, ale wyraźnie ciepła tylko w miejscu wlotu i tam gromadzi się grupka żądnych wygrzewania kąpielowiczów. Trudno tam się dopchać. 

0540 DSCN2082 urzad VernirovicePo 1,5 godzinie moczenia się, uznaliśmy, że ten punkt programu mamy zaliczony i jedziemy oglądać tablicę w Vernířovicach, upamiętniająca pierwszą ofiarę polowania na czarownice, żebraczkę Marinę Schuchovą, oskarżoną o kradzież hostii. Droga wije się doliną wzdłuż rzeki ale cały czas pod górę. Jacek popędził przodem, a ja spokojnie pedałuję rozkoszując się widokami. Po obu stronach są małe, zadbane domki. Widzę różnicę z wioskami w Polsce, przez które przejeżdżaliśmy. Tu wszędzie porządek, kwiatki, pomalowane domki. Prawie jak na ilustracjach w książkach dla dzieci. Przychodzi mi do głowy taka myśl, że mieszkają tu ludzie bardziej optymistycznie nastawieni do życia. Mam wrażenie, że wieś się nie skończy. Na dodatek od dłuższego czasu nie mam kontaktu wzrokowego z moim małżonkiem. Ale od czego są telefony komórkowe? Dzięki nim ustalamy nasze położenie i kontynuujemy wycieczkę.

Tablica pamiątkowa jest "na końcu" wsi, chociaż tak naprawdę jej końca nie było widać. Jest tam biały kościół na górce, knajpka, pensjonat, przystanek autobusowy i urząd gminy. I tu szok. Urząd otwarty !!!, chociaż jest już prawie 18.00. Robimy fotkę i wracamy – teraz głównie zjazd!!!!

Sobota, 24 sierpnia 2013 r.

Velké Losiny – Mohelnice

Trasa: Velke Losiny >> Šumperk (pl. Szumperk) >> Mohelnice (długość trasy: 44,6 km). Liczba przejechanych kilometrów: 54,4 km (poszukiwania pomnika Lautnera, nie odnotowane na mapie).

 

Zanim opuściliśmy Velke Losiny, odnaleźliśmy w Parku Zdrojowym kolejny pomnik na "carodejnickiej trase".

0550 DSCN2097 VL pomnikW Czechach historia prześladowań o praktyki czarodziejskie to historia konkretnych ludzi. Na tablicach wszystkie ofiary są wymienione z imienia i nazwiska. W Polsce na Szlaku Czarownic odnajdywaliśmy krzyże pokutne, o których tak naprawdę nie było wiadomo, czy są związane z czarownicami. Jedynie ekspozycja w muzeum w Nysie była jednoznacznie powiązana z tą straszną historią. Inna sprawa, że Nysa to szczególne miejsce, jako że cała historia przez nas tropiona miała miejsce w Księstwie Nyskim. A inkwizytorzy działający na jego terenie wykazywali się wielką gorliwością i zaangażowaniem w tępieniu "czarownic".

W końcu ruszamy w kierunku Sumperka i dalej do Mohelnicy.

Krajobraz zmienia się. Jedziemy kotliną. Góry widzimy na horyzoncie, droga biegnie po równym terenie. Pojawiają sie przy drodze orzechy włoskie, jabłonie, no i śliwki. Jesteśmy przecież na Morawach, takim miejscu na Ziemi, gdzie produkuje się sławną śliwowicę.

0560 DSCN2098 do Sumperka
Na jabłoniach czerwienią sie jabłuszka niby bombki. Próbuję zrobić zdjęcie jabłonce. Nabrałam ochotę na śliweczki. Jak na złość jedziemy teraz droga obrośniętą tylko jabłoniami. Postanawiam kupić śliwki w Sumperku, ale nie trafiany tam na żadnego "zieleniaka". Śliweczki udaje nam sie kupić dopiero w Penny Markecie w Mohelnicy, ale nie mam pewności, czy to były morawskie śliweczki.0570 DSCN2100 do Sumperka 2

Trasa do Šumperka wiedzie teraz drogami asfaltowymi przez wioski. Zwykle równolegle biegnie obwodnica, po której mkną samochody. Ale tu spokój, czasem spotyka się rowerzystów, czasem całe rodziny na kółkach, rzadziej przemknie jakiś samochód.

Drogi zwykle nie mają tu chodników, nie zawsze po poboczach są rowy odwadniające. Zwróciłam też uwagę, że jakość nawierzchni jest zwykle dobra. Niełatana. A jak są łaty, to w formie dużych pasów. Takie cerowane drogi, gdzie łatana dziura jest na łatanej dziurze zdarzały się, ale stanowiły niewątpliwie wyjątek. (potem, w Czechach centralnych, trochę zweryfikowałam te opinię - było wyraźnie gorzej).

Zachwyca nas osiedle małych domeczków z ogródeczkami na wzgórzu z pięknym widokiem na Pradziada. Przy każdym domeczku jest wielki pojemnik na deszczówkę.

Bez problemu docieramy do Šumperka. Według przewodnika jest tu wiele miejsc upamiętniających ofiary czasów polowań na czarownice. Chyba najważniejszym jest ekspozycja w Domu Geschadera, który należał do bogatego mieszanina Jindricha Peschke i jego żony, Marii, spalonej na stosie. Losujemy, kto idzie do muzeum. Wypada na mnie. Kupuję bilet wstępu, dostaję audiobooka i zanurzam się w historię opowiadaną przez Franciszka Henryka Boblinga, fanatycznego inkwizytora o tym, jak gorliwie ścigał czarownice stosując przemyślne tortury. Łatwo uruchomić wyobraźnię, bo narzędzia tortur mam przed oczami. Na końcu dowiaduję się, że Jindrich Peschke po 11 latach wiezienia i tortur wymknął się z rąk Boblinga. Jako jedyny nigdy nie przyznał się do czarnej magii i zmarł w więzieniu śmiercią „naturalną". Jestem pod takim wrażenie wystawy, że gubię bilet wstępu a miał być wklejony do książeczki, w której staramy się dokumentować wszystkie ważne punkty Szlaku. Teraz nie wiadomo, czy uda nam sie zdobyć Odznakę Kolarską "Szlakiem Czarownic".

0580 DSCN2111 Sumperk wystawaNie ulega wątpliwości, że historia, którą tropimy na naszym rowerowym szlaku jest niezwykle dramatyczna. I jakoś koliduje to z takim bajkowym znaczkiem szlaku, na którym widzimy zabawną postać (kobietę) na bicyklu, zamiast na miotle.

0590 DSCN2002 oznzczenie czeskie
I jeszcze uwaga o oznakowaniu rowerowego Szlaku Czarownic. W Polsce Szlak był oznakowany jako czarny szlak rowerowy. Niezbyt konsekwentnie, ale posługując się mapą i opisami, zaliczaliśmy wszystkie obowiązkowe jego punkty. Gdzieniegdzie były też tablice z dodatkowymi informacjami. Ale dopiero od Zlatych Hor Szlak znajdowaliśmy charakterystyczny znaczek i nie było wątpliwości, jakim szlakiem jedziemy. Pomyślałam z zazdrością, że Czesi zrobili to lepiej.

0600 DSCN2109Sumperk ratuszW Šumperku oglądamy jeszcze rynek z okazałym ratuszem. Spokojnie i cicho. Zastanawiamy się , gdzie wszyscy wybyli. Ulice puste. Może, korzystając, że jest to ostatni wakacyjny weekend, wszyscy wyjechali z miasta?

Ale na autokempingu w Mohelnicy też jest pusto. Bez problemu dostajemy pokój. Jesteśmy mile zaskoczeni, bo pawilon z pokojami jest odnowiony. Po odświeżeniu wyruszamy, aby zaliczyć ostatnie obowiązkowe punkty na Szlaku Czarownic czyli miejsce tortur i spalenia dziekana Krzysztofa Alojzego Lautnera. Lautner przez wiele lat był obrońcą oskarżonych o czary. Ostatecznie jego również oskarżono o konszachty z szatanem i po 6 latach więzienia wysłano na stos. Niestety, gubimy Szlak, więc poszukiwania "zastawek" przekładamy na następny dzień.

Wieczór spędzamy sącząc morawskie wino. Jacek twierdzi, że nie można na Morawach nie spróbować tutejszego wina. 

Niedziela, 25 sierpnia 2013 r.

Mohelnice

Tak się nam podoba na campingu w Mohelnicy, że postanawiamy zostać tu dzień dłużej. Należy nam się dzień odpoczynku. Zresztą dzień zapowiada się deszczowy i, jak się potem okazało, faktycznie rozpadało się na dobre. Poza tym trzeba było zrobić pranie (jak codzień :-( ), uzupełnić relację z podróży. I rzecz najważniejsza – znaleźć miejsca upamiętniające Dziekana Lautnera.

Na poszukiwania ruszamy zaraz po śniadaniu. Jedziemy na rynek mohelnicki. Pamiętamy go z naszej podróży do Wiednia. Wtedy, wokół kolumny na środku rynku, były drzewa dające cień, rabaty, ławeczki zajęte przez starczych panów, którzy karmili gołębie. Dzisiaj rynek jest odnowiony, cały wybrukowany, stare drzewa wycięto, posadzone są cztery drzewka i pusto. Nikogo. Może dlatego, że jest to niedziele południe?

0610 DSCN2124 pomnik Lautnera Objeżdżamy cały rynek i sąsiednie urokliwe (też wybrukowane kostką) uliczki. Ani śladu po czarownicach. W końcu na planie miasta znajdujemy informację o pomniku Dziekana Lautnera w Mestnich sadach. Ale pierwsza próba nie trafiona – zdjęcie robimy nie pod tym pomnikiem co należy. Szkoda, bo pomnik był okazały. Na dworcu autobusowym znajdujemy w końcu mapę z zaznaczonym właściwym pomnikiem. Jest blisko naszego autokempingu. Robimy obowiązkowe zdjęcie. I tak kończy się nasza przygoda na Szlaku Czarownic.

Zaliczyliśmy wszystkie obowiązkowe punkty Szlaku Czarownic. Szukanie ich mobilizowało nas do pokonywania trudniejszych odcinków, ale też stanowiło pewne urozmaicenie. Nie wystarczyło nam czasu, aby wszystko zwiedzić dokładnie, ale niewątpliwe poznaliśmy nie znany nam wcześniej fragment historii dawnego Księstwa Nyskiego i odkryliśmy piękne miejsca na pograniczu nysko ‑ jesenickim. Niejednokrotnie czułam się zaskoczona, że może być tak pięknie.

Odcinkami Szlak był dla nas i naszych rowerów nie lada wyzwaniem. Wydaje mi się, że przy takim zróżnicowaniu dróg, powinna być informacja np. o wymogach sprzętu. Gdybyśmy mieli rowerki z oponami "balonowymi" na pewno mniej odcinków pokonywalibyśmy piechotą. Z drugiej strony, może z pełną wiedzą o Szlaku, nie miałabym odwagi wyruszyć na niego? Wiedza czasami zmniejsza skłonność do ponoszenia ryzyka ;-).

Za oknem słychać krople deszczu. Zobaczymy, czy jutro będziemy mogli ruszyć w dalszą drogę.

Poniedziałek, 26 sierpnia 2013 r

Mohelnice - Litomyšl

Trasa: Mohelnice >> Mírov >> Staré Město u Mor. Třebové >> Opatovec >> Litomyšl (długość trasy: 61,4 km). Liczba przejechanych kilometrów: 73,9 km (hm....).

 

Ranek był mokry, ale deszcz nie padał. Przekonałam Jacka, że pogoda będzie się poprawiać. Ruszyliśmy więc w drogę. Ale najpierw wstąpiliśmy do sklepu znanej nam sieci, bo „rzucili" wyposażenie dla rowerzystów.

0630 DSCN2144 mirov zamek0620 święta z tłemSkorzystaliśmy z okazji i sakwy stały się cięższe. Wzięliśmy kierunek na Mirov. Droga znowu pięła się w górę. Już z daleka widzieliśmy na wzgórzu okazały zamek z XIII w. Jacek postanowił zdobyć wzgórze i zrobić kilka fotek. Ja czekałam u podnóża pilnując rowerów i bagaży.

0640 DSCN2149 mirov kwiatyDla rozrywki zrobiłam sobie bukiecik z kwiatków :-). Jacek wrócił po 20 minutach. Podjazd był tak stromy, że rowerek nie chciał sam wjeżdżać pod górę. Poza tym okazało się, że w zamku jest więzienie (najcięższe wiezienie w Czechach!!!!!) i zdjęć nie wolno robić. Strażnicy przeganiają ciekawskich. Prawdopodobnie pensjonariuszy przyjmują tam już od 150 lat.

Jedziemy dalej. Miało być łatwo, a tu jeszcze dwie góry, a potem jeszcze jedna. Przystanek zrobiliśmy sobie w Starym Meste. Na przystanku autobusowym. To miejsce akurat nie należało do najładniejszych, ale często zatrzymywaliśmy się w specjalnie przygotowanych miejscach wypoczynku dla turystów. Takie miejsca były w lesie i we wsiach. Zawsze tam znajdowaliśmy stół, ławeczki, często pod daszkiem, trawy wykoszone, albo wysypane żwirkiem. To było bardzo sympatyczne dla zdrożonych rowerzystów.0650 DSCN2113 ławeczka

Po pokonaniu trzeciej góry prawie cały czas zjeżaliśmy do Litomyśla. W pewnym momencie miałam na liczniku 40 km/h.

0660 DSCN2181 Bedrich SmetanaDo Litomyśla dojeżdżamy wieczorem. Miasteczko (ok. 10 tys. mieszkańców) od razu nas zachwyciło. Zabytkowa część miasta rozpościera się na dwóch poziomach. Na dolnym poziomie znajduje się duży rynek (Smetanowo namesti), natomiast na górnym króluje renesansowy zamek, kościół i kilka muzeów. Najpierw udajemy się do zamku mając nadzieję, że w pobliżu znajdziemy nocleg. Nie udało się. Wracamy na rynek. Rynek to właściwe szeroka ulica (rozwiązanie typowe w miasteczkach czeskich), po której obydwu stronach są kolorowe renesansowe kamieniczki, najwyżej dwupiętrowe, wszystkie z podcieniami. Znajdują się tu sklepy, punkty gastronomiczne, piekarnie i cukiernie. Po prostu bajkowo. W jednej z bocznych uliczek dostrzegamy kolorowe graffiti.0670 DSCN2174 grafiti

Zauroczeni decydujemy się na zlokalizowany tam "Pension Paseka". Recepcja jest w klimatycznej Hospodzie "Na Skliplu". Potem dowiadujemy się, że jest to sławna ulica Vachalowa, ozdobiona w 1998 roku techniką sgraffito wg drzeworytu Josefa Vachala pod tytułem 'Krwawa powieść'. Autor tego dzieła był malarzem, ekspresjonistą, grafikiem, rzeźbiarzem w początkach XX w. Na ozdobionych pełnymi kolorami ścianach widnieją postacie diabłów czy skrzatów, "przeplatane klasycznymi postaciami lub odniesieniami do hinduizmu lub innych nauk orientalistycznych mające odzwierciedlenie w poglądach na życie i sztukę samego Vachala" (to już ściągnięte z Internetu). Ale klimat wyczuliśmy od razu!!!!

Idziemy na wieczorny spacer powdychać tę niezwykłą atmosferę miasteczka. Zaskakuje nas, że pomimo niezbyt późnej pory, na ulicach niewiele ludzi. Rynek jakby uśpiony.

 

0690 DSCN2175 łaźnie duch0680 DSCN2168 na sklipku wejście

Wtorek, 27 sierpnia 2013 r

Litomyśl ‑ Nasavrky

Trasa: Litomyśl >> Skuteč >> Nasavrky (długość trasy: 48,2 km). Liczba przejechanych kilometrów: 49,3 km.

 

Rano Litomyśl nie był aż tak zaczarowany jak wczoraj wieczorem. Po obu stronach placu parkowały samochody. Poza tym odbywał się tam normalny ruch; pieszy i samochodowy. Ponieważ plac jest wybrukowany historyczną kostką i nie ma na nim żadnych wymalowanych znaków poziomych, mam wrażenie, że samochody jeżdżą jak chcą.

0710 DSCN2176 lit rynek
Docieramy pod pomnik Bedřicha Smetany. Litomyśl to miejsce urodzin tego znanego całemu światu kompozytora i stąd pewnie w Centrum Informacji Turystycznej znalazłam pewno informacji o różnych imprezach muzycznych. Postanawiamy, że kiedyś tu przyjedziemy specjalnie, aby zwiedzić miasteczko i zamek, który wspaniale prezentuje się na wzgórzu. Wysyłamy kolejne kartki z pozdrowieniami z urlopu i jedziemy dalej.

Zaraz za Litomyślem podjeżdżamy pod górę. Tak będzie przez 15 km. Potem serpentyny. A nie miało być gór!!! Ale już wiem, że w Czechach przed górami się nie ucieknie. Większe albo mniejsze, ale zawsze są. Najwyższe punkt, do którego dzisiaj dotarliśmy był na wysokości 550 m n.p.m. Dzisiaj też zaliczyliśmy najbardziej stromy zjazd (20%) i najbardziej stromy podjazd (też 20%) Oczywiście pokonałam go na nogach. Jacek też się poddał .0700 DSCN2188 znak 20 procent

Na drodze do miejscowości Prsec często mijały nas ciężarówki, bo w pobliżu były kamieniołomy – to nie było fajne. W ogóle dzisiaj trasa przebiegała ruchliwymi drogami. Pełno było na nich pędzących samochodów.

Musze jednak zaznaczyć, że cały czas poruszany się po oznakowanych trasach rowerowych. Czechy można w ten sposób na rowerze przebyć wszerz i wzdłuż. Na skrzyżowaniach oznaczenia dla rowerzystów są równoprawne z oznaczeniami dla samochodów. Inna sprawa, że dla rowerzystów trasy wyznacza się zwykle bocznymi drogami. W ten sposób zwykle rowerzysta ma do pokonania więcej kilometrów niż kierowca samochodu. Ale za to może podziwiać piękne krajobrazy albo podglądać prawdziwe życie we wioseczkach z małymi domkami, małymi ogródeczkami i czasem drewutnią po drugiej stronie drogi, bo w obejściu już nie było na nią miejsca.

Wracając do naszej wyprawy, to nad znalezieniem tych tras rowerowych, które wiodą nas z Wrocławia do Pragi, Jacek pracował jeszcze przed urlopem. Wszystko jest dokładnie wyznaczone i wgrane do mojego telefonu. Dzięki temu bez problemu Jacek znajduje właściwą drogę, a ja podążam za nim. Jacek wyznacza też przekroje pionowe poszczególnych odcinków, więc teoretycznie wiem, co mnie czeka. Mobilizuję się psychicznie, ale na trasie różnie bywa. Często jest trudno. Wiem już, że nad kondycją muszę pracować, jeśli marzą mi się kolejne wyprawy rowerowe. Ale dzisiaj muszę dojechać do miejscowości o niemożliwej do wymówienia nazwie Nasavrky.0730 DSCN2198 Nasavrky zamek

Po drodze złapał nas deszcze. Moje czary nad pogodą okazały się nieskuteczne – dowód, że nie jestem czarodziejką :-). Była za to okazja, aby użyć te wszystkie pokrowce na bagaż, w które zaopatrzyliśmy się przed wyjazdem. Pędziliśmy do przodu, na ile pozwalała droga i siły w nogach.

Miejscowość jest położona na „dupnym" wzgórzu. A nasza dzisiejsza kwatera jest na rynku, który jest na samym jego szczycie. Niestety!! A nogi bolą....:-(

0720 DSCN2195 Nasavrky pszczołaŚpimy w ... urzędzie miasta!!!! Otóż zauważyłam, że w Czechach budynki urzędów miasta czy gmin często są wielofunkcyjne. Mieszczą się nich np. biblioteki, punkty pocztowe, a w Nasavrky są pokoje gościnne, prowadzone bezpośrednio przez urząd. W Polsce sobie tego nie wyobrażam. Od razu byłby problem z działalnością gospodarczą, VAT, itp. I kto miał by się tym zajmować? Pokój zarezerwowaliśmy wczoraj przez Internet. A dzisiaj o 18.00, pani – sekretarka burmistrza, po naszym telefonie, że jesteśmy już w Restauracji pod Lipą (i sączymy napoje – każdy jaki lubi), przyniosła nam klucz i załatwiła sprawnie wszystkie formalności. Nie jesteśmy zresztą tu jedynymi gośćmi.

 

0740 DSCN2201Nasarvky urzad

Środa, 28 sierpnia 2013 r

Nasavrky – Kutna Hora

Trasa: Nasavrky >> Třemošnice >> Žleby >> Čáslav (pl. Czasław) >> Kutná Hora (długość trasy: 52,2 km). Liczba przejechanych kilometrów: 51,6 km.

0750 DSCN2203 po łąceRanek przywitał nas ciężkimi chmurami. Po wczorajszym moczeniu wahamy się, czy jechać dalej. Ostatecznie jednak wsiadamy na rower i staramy się trafić na naszą trasę.

Nie wiadomo dlaczego GPS wprowadza nas w błąd, i .... zjeżdżamy w dół Nasavrkiej, aby za chwilę znowu wjeżdżać pod tę "dupną" górę i znaleźć się w punkcie wyjścia, czyli pod urzędem miasta. To nie był dobry początek dnia. Ostatecznie jednak łapiemy zaplanowany kierunek i jedziemy. Znowu pod górę, drogą przy cmentarzu. Cmentarz wygląda podobnie jak u nas, tyle tylko, że jest wiele pomników bez krzyża. Pani zagaduje nas, czy szukamy jakiegoś konkretnego grobu. Słysząc język polski uśmiecha się i odchodzi.

0760 DSCN2209 wieżaNagle droga skręca na łąkę, potem jest rów, potem wąska dróżka leśna, bardzo stroma i kamienista. Nabieram podejrzeń, że nie jest to ścieżka rowerowa. I miałam rację. Przedzieramy się do punktu widokowego – vychlitki – żeby podziwiać krajobraz. Z wieży widokowej widać nawet Karkonosze. I Jackowi uśmiecha sie buzia.

Dalej trasa biegnie po Górach Żelaznych, najpierw pod górę (!!!), a potem w dół (super!!!!). Są tu kamieniołomy, stare opuszczone, jak również czynne. Ale obecnie region reklamuje się jako region narciarstwa biegowego i turystyki rowerowej. Na mapkach jest gęsto od zaznaczonych tras. Jednak trasa, którą my jedziemy, biegnie ruchliwymi, choć niezbyt szerokimi drogami. Wymijające mnie samochody, ciężarówki i traktory stresują mnie. Kiedy trasa odchodzi od ruchliwych ulic odpoczywamy, a oczy nasze przyciąga ogródek z gąskami i daliami oraz malowniczy stary dom.

0770 DSCN2211 gęsiWspinamy się na wysokość 580 m n.p.m. Potem droga prowadzi po pofalowanym płaskowyżu aż w końcu zjeżdżamy na wysokość ok 250 m n.p.m. Krajobraz się zmienia na typowo rolniczy. Krówki, pola z balotami słomy, na drogach traktory, wioski z zabudowaniami rolniczymi, zapachy też kojarzące się gospodarstwami rolnym.

Dojeżdżamy do Caslavia. Tu łapiemy trasę rowerową nr 1. Prowadzi nas na rynek. To ogromny (wybrukowany kostką) plac. Tak wielkiego rynku chyba jeszcze nie widziałam. Nabieramy ochoty na lody, ale nie znajdujemy na rynku lodziarni, więc zadowalamy się lodami na patyku kupionymi w sklepie.

Do Kutnej Hory jest 11 km. Wypatrujemy na horyzoncie jakieś góry z miastem. Ale nic takiego nie widać. Miasto pojawia się nagle, tak jakby ulokowało się w rozpadlinie górskiej. Podjeżdżamy do historycznego centrum. I ponieważ dochodzi już 19.00 postanawiamy telefonicznie sprawdzić, czy na campingu Santa Barbara znajdziemy zakwaterowanie. Dostajemy potwierdzenie, więc pozostaje nam przejechać na drugą stronę miasta, aby w końcu zasłużyć na odpoczynek po dosyć meczącym dniu.

To co zobaczyliśmy po drodze zdumiało nas i zaintrygowało: niezwykle bogate budynki mieszczańskie, strzeliste kościoły, niebotycznie wysoka kolumna, wielkie place. Postanawiamy zrobić przerwę w naszej wyprawie i następnego dnia zwiedzić miasto.

0780 DSCN2268 KH panorama

Czwartek, 29 sierpnia 2013 r.

0790 DSCN2285 KH domekNa campingu Santa Barbara zajęliśmy jedyny domek, jaki tu mają. Jest tu jeszcze kilka stanowisk dla karawanów lub namiotów. Poza tym jest przyzwoita łazienka, kuchnia, pralnia i miejsce na ognisko. No i oczywiście gospoda, w której wieczorem jest gwarno. Spotkaliśmy tu turystów różnych narodowości, żadnego Czecha. Może okres wakacyjny dla Czechów już się skończył?

Po śniadaniu wyruszyliśmy w miasto. Dodarliśmy do punktu informacji turystycznej, gdzie zaopatrzono nas z informatory o Kutnej Horze w języku polskim (!!!!). Udaliśmy się do cukierni, aby przy kawie i ciastku odrobić lekturę. I już wiemy, że bogactwo Kutnej Hory wiąże się ze złożami srebra, które były tutaj eksploatowane od XIII wieku. Co więcej, była tutaj mennica królewska, w której wybijano srebrne monety uznawane w całej ówczesnej Europie.

Przez wieki było to drugie, po Pradze, miasto w Czechach. Kupujemy więc bilety do muzeum srebra, niestety, dopiero na 15.30. (zwiedzanie tylko z przewodnikiem).0800 DSCN2264 KH katedra m

Idziemy więc zwiedzić gotycką katedrę Św. Barbary, patronki górników. Prowadzi do niej droga wzorowana na Moście Karola z Pragi. Po jednej stronie znajdują się figury ze św. Nepomucenem na początku, po drugiej stronie imponujący gmach byłej kolegiaty jezuickiej. Kupujemy bilet wstępu do katedry. Dostajemy informator po polsku i tak zaopatrzeni zwiedzamy świątynię.

Na sklepieniu jest herb Jagiellonów. Na barierce prezbiterium i w polu na sklepieniu znajdują się inicjały Władysława Jagiellończyka, króla Czech i Węgier. Były to bowiem czasy, kiedy pod berłem Jagiellonów były ogromne obszary - Polska, Litwa, Czechy i Węgry o powierzchni ponad 2 mln km², sięgające od Bałtyku po Morza Czarne i Adriatyckie. No, nieźle.

0810 DSCN2246 KH bicie monetNa ścianach oglądamy freski przedstawiające pracę starodawnych górników, hutników i mincerzy wybijających monety. Uwagę naszą zwraca rzeźba górnika.

0820 DSCN2252 sprawiedliwość mIdziemy zwiedzić galerię. Bileter udziela nam szczegółowych informacji po polsku!!!!!! Potwierdza się, że wszelkie poloniki na obczyźnie mile łechcą duszę .

Oglądamy 3,5 m wysokości postacie przedstawiające 4 główne cnoty chrześcijańskie. Rozpoznajemy tylko Sprawiedliwość. Pan Bileter nie potrafił nam powiedzie, jakie cnoty prezentowały pozostałe posagi, ponieważ straciły swoje atrybuty. Cóż......

Są też jakieś plansze sygnowane europajagellonica. Okazuje się, że w 2012 r. w Kutnej Horze była prezentowana międzynarodowa wystawa Europa Jagellonica 1386–1572. Sztuka i kultura w Europie Środkowej za panowania Jagiellonów i owe plansze zostały po niej.

 

0830 DSCN2243 górnikW muzeum srebra, ubrani w płaszczce ochronne przypominające ubrania dawnych górników i chełmy, zwiedzamy odkopany w 1967 chodnik (ok. 250 m), bardzo wąski i miejscami bardzo niski. Kopalnia z chodnikami na głębokości 500 m była w owych czasach najgłębszą kopalnią na świecie. Poznajemy całą technologię wytwarzania czeskich groszy: od wydobycia rudy do wybicia monety. Szkoda, że czeskiego jednak nie rozumiemy (chociaż w sprawach "codziennych" dogadywaliśmy się bez problemu - i to jest piękne!!!!).

Przewodniczka opowiadała ze swadą i chyba jakieś zabawne historie, bo Czesi co chwila wybuchali śmiechem. Nam musiał zasadniczo wystarczyć krótki, rzeczowy, informator po polsku. Przeczytałam, że było to tak sprytnie zorganizowane, że całe ryzyko wydobycia rud, wytapiania srebra i wytwarzania monet było po stronie przedsiębiorców, a wszystkie wytworzone monety należały do króla. Więc na każdym etapie urzędnik królewski ważył, liczył i zapisywał. Ciekawe, czy system kontroli był szczelny ?

Oczywiście znaleźliśmy jeszcze czas, aby powłóczyć się po urokliwych uliczkach, zwiedzić kilka sklepów z pamiątkami i kupić wino sprzedawane na litry do butelki u sympatycznej pani na stoisku z owocami i warzywami. Po powrocie sączyliśmy je ze szklaneczek i zagłębiliśmy się w lekturze, którą zabraliśmy ze sobą w tę rowerową podróż.

Obie książki napisane są przez Mariusza Szczygła, Czechofila. Znacie tego pana? Jeśli nie, to warto go poznać. Ja czytam "Gottland", Jacek "Zrób sobie raj". W zasadzie obie opowiadają o tym samym: o mieszkańcach tego kraju, który tak się nam podoba. Lektura doskonale uzupełnia tę naszą wyprawę rowerową. Dzięki niej poznajemy rąbek czeskiej "duszy", chociaż, jak przeczytałam, większość Czechów twierdzi, że jej nie posiada.

Acha, i jeszcze coś: w Litomyślu czuło się ducha europejskości, a Kutna Hora jest w 100% czeska.

Piątek, 30 sierpnia 2013 r.

Kutna Hora - Ricany

Trasa: Kutná Hora >> Kostelec nad Černými lesy >> Říčany (długość trasy: 59,8 km). Liczba przejechanych kilometrów: 58,0 km.

 

Wyjeżdżamy z Kutnej Hory w kierunku Říčan. GPS jeszcze raz prowadzi nas po wszystkich atrakcjach turystycznych miasta.0840 DSCN2291 m3

Potem wjeżdżamy na wzgórze, skąd możemy podziwiać panoramę miasta z dominującym kościołem św. Barbary.

Na koniec naszego urlopu znowu zrobiło się słonecznie, więc spokojnie pedałujemy przez kolejne pagórki.

0850 DSCN2115 śliwkiDaję się skusić na mirabelki, które niezwykle obrodziły na drzewkach, a właściwie krzakach, rosnących przy drodze. Zresztą wzdłuż dróg rośnie cały sad: jabłka, węgierki, mirabelki w kilku odmianach, gruszki, orzechy włoskie. Pachnie słodko.

Na początku dominują zjazdy. To dobrze, bo jednak nogi bolą. Pomni jak niemiła jest jazda z samochodami rezygnujemy z jazdy Praską ścieżką nr 1. Jacek programuje trasę tak, aby omijała ważniejsze drogi. W rezultacie czasami musimy przedzierać się przez drogi polne albo jedziemy drogami wijącymi sie przez osiedla mieszkaniowe i wioski, czasami tuż pod oknami domów. Ale tak jest lepiej. Mamy okazję zobaczyć Czechy prawdziwe, nie opakowane dla turystów.

Jedziemy przez miejscowości, które mają charakter rekreacyjny. W pobliżu jest Gottland, o którym pisał Mariusz Szczygieł. Kiedyś była to letnia rezydencja, zamieniona na muzeum, uwielbianego przez Czechów Karela Gotta. Prawdopodobnie było to jedyne na świecie muzeum poświęcone żyjącemu piosenkarzowi. Ale jesteśmy zgodni z moim małżonkiem, że nie zbaczamy z naszej trasy, aby zaliczyć tę atrakcję turystyczną. Zresztą prawdopodobnie muzeum już nie działa.

0860 DSCN2299kot w domku na bramieZa to zatrzymujemy się, aby zrobić zdjęcie kotkowi w domku na płocie. Domek jest nawet wymoszczony poduszeczką, żeby kotkowi było wygodnie, kiedy pełni służbę. To się nazywa troska o miałczącego przyjaciela!!

Jedziemy dalej.

Jacek jest pełen podziwu dla czeskich rowerzystów, którzy prowadzą portal, z którego ścigamy propozycje tras. A ja pełna podziwu dla mojego małżonka, że potrafi odnajdywać właściwą drogę, która czasami jest dróżką, a czasami ścieżynką i dzięki temu tak sprawnie posuwamy się w kierunku celu naszej wyprawy - Pragi.

Do Říčan dojeżdżamy ok. 18.00. Nie mamy upatrzonego zakwaterowania, więc zatrzymujemy się w pierwszym napotkanym hotelu. I był to najdroższym nocleg w czasie naszego urlopu. Nie dziwota - to prawie przedmieścia Pragi. To również ostatni wieczór na wyprawie. Idziemy do gwarnej czeskiej gospody i w ten sposób przypadkiem dołączamy do fanów futbolu, którzy przy piwie oglądają mecz Bayern - Chealsea. My również nie stronimy od tego złocistego trunku, kątem oka oglądamy, co dzieje się na ekranie telewizyjnym. Na przekąskę wybieramy "bramberouczki" zapiekane z pysznym "Olomouckem tvarużkiem". I tak, w czeskim stylu, spędzamy piątkowy wieczór.

0870 DSCN2307 pavilon hotel

Sobota, 31 sierpnia 2013r..

Ricany ‑ Praga

Trasa: Říčany >> Praha (długość trasy: 29,9 km). Liczba przejechanych kilometrów: 32,2 km.

 

Według planu do Dworca Głównego w Pradze mamy 29 km. Robimy ostanie zdjęcia pod hotelem w Říčanach i w drogę. GPS znowu prowadzi nas opłotkami. Pod tablicą "Hlavni mesto Praha" robimy sobie pamiątkową fotografię - w końcu po to przebyliśmy te kilkaset kilometrów siłami własnych mięśni.

0880 DSCN2312 w Pradze Kora

 0890 DSCN2314 w Pradze Jacek
Potem jednak wyjeżdżamy z terenu miasta i jedziemy polną droga wijąca sie wśród pól. Trochę błotnista, ale dajemy radę. Na horyzoncie imponujący widok miasta. Jedziemy po wzgórzach okalających miasto. Pełno tu rowerzystów. Jest weekend i Czesi wyciągnęli rowery, założyli kaski i wyruszyli na cyclotrasy. Pojedynczo i całymi rodzinami!!!! A te maluchy pedałują po tych górkach, jakby miały motorki, ech.... Przez ruchliwe ulice przejeżdżamy po kładkach. Raz sprowadzamy rowery po schodach. W mijanym "kulturnim dumu" dajemy się jeszcze skusić na knedliki z mięskiem w sosie. Potem GPS prowadzi nas po jakimś parku, gdzie ścieżka jest tak stroma, że z trudnością prowadzimy rowerki. Ach, ci czescy rowerzyści!! Mają fantazję!!!! W pewnym momencie gubimy się i zjeżdżamy na ulicę z regularnym ruchem. Musimy z powrotem wspiąć się na wzgórze, aby dotrzeć do dworca.

0900 DSCN2320 Praga Kornelia widok
Jedziemy jakąś dzielnicą Pragi, która bardzo przypomina mi Przedmieście Oławskie we Wrocławiu, tylko, że wszystkie fasady domów są odnowione. Ładnie. U nas mogłoby być tak samo. Zastanawiam się, czy kamienice wewnątrz też są wyremontowane?

Czasu mieliśmy coraz mniej. Jeszcze jedno skrzyżowanie, park i ... jesteśmy u celu!!!!!!!

0910 DSCN2322 os1
Dworzec Główny w Pradze wygląda jak nowoczesny terminal lotniczy. Szybko znajdujemy Informację. Jacek, wprawiony w rozmówkach polsko-czeskich, dowiaduje się o najlepsze połączenie do Wrocławia. Dostajemy kilka sprzecznych informacji, ale ostatecznie kupujemy bilet na expres do Pardubic, gdzie będziemy się przesiadać do pociągu, już linii polskich, do Wrocławia (standard nieporównywalny.... ech....). Mamy pół godziny, aby przebrać się w "cywilne" ubrania, kupić jakieś kanapki na drogę i .... żegnaj Prago! We Wrocławiu byliśmy o 21.30.

I tak zakończyła się nasza czarodziejska wyprawa rowerowa.

0010 DSCN1969 mmm

 

Relację napisała Kornelia.

Mapki i przekroje opracował Jacek.

Zdjęcia, jednym aparatem, robili na zmianę Kornelia i Jacek.

Edycja wspólna.

 

Trochę statystyki:

Długość trasy według mapy: 645,3 km

Ilość przejechanych km: 686,9 km

Średnio ~ 53 km/dzień (13 dni jazdy rowerem)

Najwyższy punkt: 1110 m n.p.m.

Najniższy punkt: 110 m n.p.m.

------------------------------------

[1] Szlakiem czarownic po czesko-polskim pograniczu. Przewodnik.

[2] Jesus Callejo w "Historii czarów i czarownic"

Artykuły powiązane

  • Hit konkret Góry Bialskie feat. AS

    Trasa rowerowa wokół Gór Bialskich zwanych Sudeckimi Bieszczadami.

    Góry Bialskie to miejsce z rzadka uczęszczane przez turystów. Szlaki o niskim poziomie trudności, płaskie szczyty, duże zalesienie i niewielkie zaludnienie - tak w skrócie można scharakteryzować to miejsce.

  • Rajd Karkonoski

    Wyprawa jednodniowa - podjazd pod najwyższy szczyt karkonoski, tj. Śnieżkę (1602 m n. p. m.)

    Z miejscowości Przesieka bardzo ostry podjazd drogą asfaltową na Przełęcz Karkonoską (1198 m n.p.m.) - droga nie jest dopuszczona dla ruchu samochodowego, niestety :/.

    Z Przełęczy Karkonoskiej, już po stronie czeskiej, świetny, ok. 10 kilometrowy zjazd do Szpindlerowego Młynu, stamtąd zaś kolejny, już bardziej spokojny, zjazd do miejscowości Vrchlabi. Z tej najniżej położonej mieścinki na prezentowanej trasie (572 m n.p.m.) zaczyna się naprawdę ciężka walka, która trwać będzie już praktycznie do centralnego punktu trasy - Równiny pod Śnieżką, z najwyżej położonym punktem, tj. 1512 m n.p.m. (Luční Pláň).

  • Od Meppen do Trieru przez Londyn i Paryż

    Autor:

    Nasza wyprawa zaczyna się w Niemczech w Meppen. Stąd niedaleko już do granicy holenderskiej. Przeprawiamy się w stronę Emmen i tak zaczyna się dwutygodniowy rajd gdzie głównym celem jest Londyn i Paryż. 

    Do Meppen dojechaliśmy późnym wieczorem. Przemieszczaliśmy się ze Szczecina niemiecką koleją regionalną. Niestety niska cena biletów (bilet weekendowy 44 euro dzielony na 2 osoby) wiąże się ze sporą ilością przesiadek. Na pocieszenie można dodać, że pociągi w Niemczech w większości są niskopodłogowe i mają sporo miejsc na rowery. Pierwszy nocleg mieliśmy u znajomych i to był jeden z dwóch komfortowych noclegów w trakcie tej wyprawy.

CYKLOID PRO

Projektowanie serwisów internetowych

logo-CykloidPRO-270