Jesteś tutaj:   CYKLOiD.pl


OSTATNI POCIĄG Z MORĄGA

Autor  | Opublikowano: 21-sierpień-2014 | Odsłony 2015
Oceń ten artykuł
(5 głosów)

Wakacje w północnej Polsce w dniach 4-14 sierpnia 2014. Trochę historii, rzecz jasna tej kontrowersyjnej, nieznanej, nierzadko trudnej do zaakceptowania. Do tego w tle zapach jezior i morza...

Podłe obiady i piękne krajobrazy. Kilka puszek piwa na dobranoc, czasem butelka wina...

 

zapraszam w podróż po Ziemi Chełmińskiej, Kociewiu, Kaszubach oraz Warmii........

  A więc jedziemy. Pod nami brukowa trasa rowerowa – znak, że jesteśmy w Polsce. Już za parę lat tą trasę będzie można pokonać tylko rowerem MTB i żadnym innym. A coraz popularniejsze rolki – wyjadą na ulicę. Ale do cholery jest 4 sierpnia, zaczynam swoje rowerowe wakacje, a droga w tej chwili jest równa. I do tego dobrze oznaczona, w końcu to ukończony w tym roku w województwie kujawsko - pomorskim odcinek Nadwiślańskiej Trasy Rowerowej. Docelowo połączy całą Polskę od źródeł aż po ujście Wisły. W praktyce rzeki niemal nie widzimy, trasa najczęściej biegnie lokalnymi ulicami i nijak nie przypomina tych, które widziałem w Czechach czy Niemczech. Postęp jednak jest, i mówcie co chcecie, ale dróg rowerowych i szlaków przybywa, i już w tej chwili moim zdaniem pod tym względem w Polsce jest naprawdę całkiem nieźle.

 

DSCF3262

DZIEŃ 1 - STARTUJEMY Z WŁOCŁAWKA. W TYM MIEJSCU BYŁY KIEDYŚ DRZEWA. PRZED TZW. REWITALIZACJĄ

 

  Wyjeżdżamy z Włocławka, ja i Magda, Magda i ja. Mam wyrzuty sumienia, że dziewczyna znów nie odpocznie, nie poleży na egipskiej plaży, nie zobaczy wielbłąda ani żadnej piramidy. Sama chciała, to ma. Żar leje się z nieba, pot kapie mi z twarzy, ujechałem kilka kilometrów, a już chce się pić. Sam Włocławek? No cóż – od dworca kolejowego aż po samą Wisłę krzyczy z niskich nieremontowanych kamieniczek, że i on był żydowskim kiedyś miastem. Ale to temat tabu. Albo i nie – z zachodu, tak jak wszystko przyszła moda na Żydów, na zainteresowanie się nimi i ich kulturą. Pewno i dobrze, do ludzi w Polsce powoli dociera, że oni nie spadli z kosmosu, nie wszyscy mieli pejsy i nie wszyscy mieli w nosie nasz i swój przecież kraj. Dziś po nich pozostało niewiele. Tu, jak i w innych miastach są jakieś tablice upamiętniające oraz dwa cmentarze. A nie, właściwie to jeden – przecież na starym cmentarzu żydowskim wybudowano Orlika. Niech się chłopcy wybiegają.

 

DSCF3266

DZIEŃ 1 - UROKLIWA NIESZAWA NA NADWIŚLAŃSKIEJ TRASIE ROWEROWEJ

 

  My jednak odpuszczamy sobie zwiedzanie tego ciekawego miasta, mamy mało czasu, a nocleg planujemy w Toruniu. A więc jedziemy, teraz już między tirami mknącymi do zakładów azotowych, Trasa Nadwiślańska bowiem po kilku kilometrach z bruku przeszła na asfalt. Asfalt uczęszczany. Ale są też i plusy – to szutrowe fragmenty Trasy biegnące przez maleńkie wioski i takim właśnie odcinkiem docieramy do Nieszawy. Ożesz Ty. Jakie urocze miasteczko. Chwila zadumy na rynku. Jemy lody, pijemy wodę. Uzupełniamy elektrolity. Nie próbujemy z powodu afrykańskich upałów nic zwiedzać. Zresztą: synagogi już nie ma, spalona we wrześniu 1939 przez Niemców. Cmentarza żydowskiego także nie ma – zniszczony przez Niemców aktualnie jest śmietniskiem.

 

DSCF3269

 DZIEŃ 1 - W CIECHOCINKU, TAM GDZIE GŁAZ ZDROJOWY...

 

   Zadziwiające, że bardziej się pocimy siedząc na ławce niż jadąc na rowerze. Fotografuję tylko reklamę nieistniejącego browaru Bractwo umieszczoną na nieistniejącym już barze, zresztą lokal jest do sprzedania, i ruszamy w drogę. Wisły za dużo nie widać za to do niej, nawiązując do piosenki Maleńczuka: tak ciągle się oddalamy, ciągle zbliżamy, taki rowerowy es-flores.

  Po chwili Ciechocinek. Miasteczko dokładnie takie jak je sobie wyobrażaliśmy. Ławeczki, klomby, fontanny, starsi wiekiem kuracjusze. U pań słomkowe kapelusze, u panów złote sygnety. Panowie proszą panie, muzyka zaczyna grać.... , a na ścianach afiszowany wrześniowy koncert Jerzego Połomskiego ''Z piosenką przez życie''. Sielsko i anielsko. W jednej ze stylowych restauracji jemy przeciętny obiad. A potem esencja miasta – słynne tężnie solankowe. Niestety, ale jak się chce wdychać cudownie zdrowe powietrze na wszystkie choroby trzeba zapłacić, więc płacimy i wdychamy. W kilka minut objeżdżamy te niezwykłe drewniane budowle i znów w drogę, w stronę zachodzącego słońca.

 

DSCF3282

DZIEŃ 1 - TĘŻNIE SOLANKOWE W CIECHOCINKU

 

  Przy Aleksandrowie Kujawskim nawet się nie zająknę – miasto nie ujmuje, natomiast przypadkiem natrafiamy na zbiorową mogiłę ukraińskich żołnierzy. Skąd oni tutaj, na prastarej polskiej ziemi kujawskiej? Otóż w czasie wojny polsko – bolszewickiej mieliśmy sprzymierzeńców, Ukraińców atamana Symona Petlury. W zamian za zrzeczenie się przez nich Małopolski Wschodniej, lub jak kto woli Ukrainy Zachodniej, Piłsudski miał pomóc Petlurze wywalczyć niepodległość. Inna sprawa, że wojsko atamana wzbudzało taki sam ''entuzjazm'' na Ukrainie Naddnieprzańskiej jak legiony Piłsudskiego wkraczające w 1914 na ziemie polskie w zaborze rosyjskim, czyli szału nie było. Natomiast fakt jednak taki, że z planów tych nic nie wyszło. Po ocalonej z trudem niepodległości po słynnej bitwie pod Warszawą i po traktacie ryskim dzielącym ziemie ukraińskie między Polskę, a ZSRR Piłsudski stanął przed nimi i powiedział: ''Panowie, ja was przepraszam, ja was bardzo przepraszam''. Tak. On miał przynajmniej jaja, honor i odwagę zrobić to, czego ''normalni'' politycy nie robią. W czasie II wojny, gdy mocarstwa zachodnie najpierw nas pchnęły do wojny z Hitlerem, a potem delikatnie mówiąc wydymały i sprzedały Stalinowi i żaden z polityków alianckich nie przeprosił Polaków. Mało tego, pod koniec wojny pokrzykiwano na naszych rządzących czy wręcz zwracano się obcesowo, aby ''nie przeszkadzali'' w koalicji ze Stalinem, (ot, choćby to, gdy Churchill pod koniec wojny powiedział do Andersa: ''jak się panu nie podoba, to niech pan zabiera te swoje dywizje''), a niewygodny z czasem Sikorski zginął w dziwnej katastrofie. Brytyjskie akta dotyczące II wojny światowej utajnione były na 50 lat, jednakże te, dotyczące zagadkowej śmierci Sikorskiego w latach 90-tych utajniono na kolejne 50 lat. Przypadek? Niekoniecznie. Może do samolotu wniesiono już trupy, albo zabójstwa dokonano w samolocie przed startem? Czeski pilot wiedział, nie powiedział. Dlatego przeżył. Tylko on. W końcu ktoś ten samolot do ''katastrofy'' pilotować musiał.

 

DSCF3283

DZIEŃ 1 - ALEKSANDRÓW KUJ. CMENTARZ ŻOŁNIERZY ATAMANA PETLURY

 

  Niewielki kopiec poświęcony dzielnym Ukraińcom, którzy u boku Polaków walczyli o swoją niepodległość skrywa kości właśnie tych, którzy po wojnie w obawie o swoje życie na sowieckiej Ukrainie pozostali w Polsce.

  Dalej rozpoczyna się pierwsza nasza przygoda. Moja mapa w skali 1:250000 pokazywała tylko zieloną plamę, a przecież przed nami był całkiem spory las. Jedziemy więc wedle zachodzącego słońca. Jakiś żółty szlak – jaki? Nie wiadomo. Skąd i dokąd? Tajemnica. Błądzimy, droga się dłuży w końcu trafiamy na wojskowy poligon, przebywanie na terenie którego, jak informują tablice może zakończyć się śmiercią. Pole niewybuchów czy czołgowisko – cokolwiek to oznacza nie brzmi zbyt miło. Magdalena milczy, ja też. Mkniemy w milczeniu dość szybkim tempem. Wokół nas znaki informujące o zakazie wchodzenia w las, zbierania grzybów i jagód gdyż wszystko może znienacka wybuchnąć. Rozbity czołg T-34 i transporter opancerzony SKOT. Próbuje opowiedzieć Magdzie o tym sprzęcie, ale słyszę tylko: ''chcę jechać''. Dobra – jedziemy. Docieramy do drogi i stacji z napisem Chorągiewka – lokalizuje miejsce na mapie i okazuje się, że nadłożyliśmy ze 20 km i do Torunia wjedziemy od zachodu, a nie od wschodu.

 

DSCF3285

DZIEŃ 1 - CZOŁGOWISKO NA WOJSKOWYM POLIGONIE W OKOLICACH TORUNIA

 

DSCF3287

DZIEŃ 1 - ZNISZCZONY T - 34 NA POLIGONIE. MY JEDZIEMY CORAZ SZYBCIEJ

 

DSCF3289

DZIEŃ 1 - TRANSPORTER OPANCERZONY SKOT, SĄDZĄC PO ZNAKACH - KRZYŻACKI

 

DSCF3290

DZIEŃ 1 - TAKIE TABLICE ''UMILAŁY'' NAM PODRÓŻ

 

Docieramy więc do miasta krajówką już bez kombinowania i włóczenia się po leśnych ostępach. Na szczęście na campingu mają wolne pokoje więc bierzemy jeden z nich z tarasem tak dużym, że można się po nim turlać. Jest naprawdę przyjemnie. Żyjemy! Wieczorem udajemy się do centrum, które zachwyca swoim surowym gotykiem. Przypadkiem trafiamy na miejsce, w którym kręcono film pt. ''Prawo i pięść''. To coś w rodzaju polskiego westernu, dzikie ziemie odzyskane, 1945 rok i bezwzględna walka, a do tego piosenka tytułowa śpiewana miękkim, basowym głosem przez Edmunda Fettinga. Kto nie słyszał, niech koniecznie posłucha...

http://www.youtube.com/watch?v=C_SY8a-GRcw

 

DSCF3293

DZIEŃ 1 - GOTYCKIE KLIMATY W TORUNIU

 

Wracamy nocą, jeszcze tylko piwo na tarasie, na którym o mało nie zasypiam, ze zmęczenia...

Trasa Włocławek – Toruń liczyła 85 km.

  Rano już na rowerach na całkiem przyjemnych, toruńskich ścieżkach rowerowych wyjeżdżamy z miasta. Wjeżdżamy na Ziemię Chełmińską, kolebkę państwa krzyżackiego, które sprawiało nam tyle kłopotów. Śmieszna sprawa z tymi Krzyżakami. Kilkuset braci zakonnych zorganizowało silne, dobrze zarządzane i agresywne państwo w dziczy, pośród bagien i puszcz. Wstępować do zakonu, wbrew obiegowym informacjom, mogli wszyscy, choć oczywiście zachowywał on swój pierwotny, przede wszystkim niemiecki charakter. Mało kto wie, do Zakonu wstępowali nawet Polacy, przynajmniej dopóki konflikt z Polską nie stał się bardzo wyraźny. Zakon Krzyżacki u nas w kraju postrzegany jest przede wszystkim poprzez agresję i jako forpoczta niemieckiej ekspansji na wschód, tymczasem kompletnie nie znany jest szerzej aspekt ekonomiczny i rozwojowy ziem pruskich pod panowaniem Zakonu. Jednakże najdziwniejsza sprawa dotyczy bitwy pod Grunwaldem. To, że zwyciężyliśmy jest oczywiste i powszechnie znane. To, że w wyniku takiego lania, jakie sprawiliśmy wojskom krzyżackim nie uzyskaliśmy nic, kompletnie nic, już tak znane nie jest. A faktycznie, po tak wielkim zwycięstwie odzyskaliśmy ledwie Bydgoszcz i Ziemię Dobrzyńską, którą straciliśmy rok wcześniej a Żmudź, którą od Litwy chciał oderwać Zakon i o którą tak naprawdę wybuchła wojna wróciła pod panowanie Litwy, ale tylko na czas życia Jagiełły i Witolda. Stefan Kuczyński pisze, że tak naprawdę ani Jagielle, ani Witoldowi nie zależało na całkowitym unicestwieniu Zakonu. Dlaczego? Obydwaj władcy byli już wiekowi i nie mieli w tym okresie synów. A tylko potomek męski gwarantował ciągłość dynastii. Wg. umów Litwa miała być włączona do Polski a litewska ojcowizna dla obydwu władców była przecież najważniejsza. Nie Polska, nie łudźmy się. Jagiełło gdy przybywał do Krakowa dwadzieścia lat wcześniej był już po 30-tce, a więc był ukształtowanym litewskim władcą, gadającym zresztą po rusku, ale to już inna historia. Po Grunwaldzie było dla niego oczywiste, że ziemie pokonanego Zakonu mogą zostać włączone tylko w skład Polski, która była państwem silniejszym a przede wszystkim ludniejszym, niż Litwa. Wzmocnione przez inkorporację ziem pruskich państwo polskie uzyskiwało by znaczną przewagę nad księstwem Giedyminowiczów. Wizja straszna, tym bardziej, że wtedy, w 1410 r. istniało całkiem spore prawdopodobieństwo wygaśnięcia dynastii na obu władcach. Być może to tłumaczy ślamazarność marszu pod Malbork wojska polsko – litewskiego, nieudolność podczas oblężenia i marny sukces pokoju toruńskiego. Ale na 100 złotowym banknocie Jagiełło jest.

 

DSCF3302

DZIEŃ 2 - RUINY KRZYŻACKIEGO ZAMKU W PAPOWIE BISKUPIM

 

  Tak sobie rozmyślając dojechaliśmy do Chełmży, gdzie krótki postój na słodką bułkę nad jeziorem. Dalej już same miłe rzeczy – lokalne drogi pośród pól i ukrytych w nich jezior. W każdej większej miejscowości gotycki kościół z początku XIV w. W krajobrazie dominującym budulcem jest cegła poza jednym wyjątkiem – krzyżackim zamkiem w Papowie Biskupim, który zbudowany jest z otoczaków. Do Chełmna dotarliśmy już późnym popołudniem. Miasto robi bardzo pozytywne wrażenie. Gotyckie mury, kościoły, piękny ratusz uświadamiały, że niegdyś miasto to było ważnym ośrodkiem. Czas na obiad, raczej bez historii i przekraczamy Wisłę. W Świeciu Magda pobiegła obejrzeć, nie inaczej – zamek krzyżacki, ja zająłem się uzupełnianiem notesu. A bo to ja zamku krzyżackiego nie widziałem? Tym w Świeciu dowodził Henryk von Plauen. To właśnie on, gdy na polach Grunwaldu zginęło ponad 200 braci zakonnych, czyli jakieś 70% Krzyżaków (tak, tak, ilość braci zakonnych nie szła w tysiąceJ, trzon armii krzyżackiej to zawsze wojska zaciężne i tzw. goście ) dowodził obroną Malborka. I to bardzo skuteczną obroną za co został wyniesiony do godności Wielkiego Mistrza Krzyżackiego. Poprzedni, Ulryk von Jungingen poległ przecież pod Grunwaldem (dla Niemców pod Tannenbergiem, a dla Litwinów pod Żalgrisem).

My w Świeciu podejmujemy historyczną decyzję, i noclegu postanawiamy szukać w nieodległym jakby się mogło zdawać Grudziądzu. Ale Nadwiślańska Trasa Rowerowa wcale nie chciała prowadzić nas wzdłuż rzeki, zamiast tego wyprowadziła nas w stronę Borów Tucholskich okrążając węzeł autostradowy i tak z kilkunastu jak nam się wydawało kilometrów zrobiło się 40. Do Grudziądza docieramy więc o zmierzchu, nie powiem – miasto od strony Wisły robi imponujące wrażenie. Wielkie, kilkupiętrowe gotyckie spichrze efektownie podświetlone zachwyciły mnie. Niestety, z drugiej strony zasłona spadła – starówka robi wrażenie niezwykle ciasnej i dusznej, a najbliższe otoczenie spichlerzy naszpikowane było osobami spożywającymi alkohole świata, głównie nalewki i piwa Harnaś. Późnym wieczorem spacerując odkrywaliśmy naprawdę filmowe plenery, pośród których raczyliśmy się dobrym czerwonym winem o którego zakupie przesądził jeden warunek: korek miał być odkręcany, sakwy bowiem znacznie odchudziliśmy i nie mieliśmy korkociągu.

Trasa Toruń – Grudziądz liczyła 104 km.

 

zdjecie 13

DZIEŃ 2 - GRUDZIĄDZKIE SPICHLERZE NOCĄ

 

DSCF3314

DZIEŃ 3 - UJMUJĄCY WIDOK GRUDZIĄDZA ZNAD WISŁY

 

  Kolejny dzień, kolejne przygody, kolejne nieprzewidywalności. Przekraczamy Wisłę i przez Dragacz udajemy się do miejscowości Nowe. Trasa Nadwiślańska, jak zwykle biegnie ulicą i to tuż pod wałem. Tak więc podobnie jak wczoraj na ostatnich kilometrach z lewej strony widzimy typową polską wieś – domy klocki, a z prawej wał. Dlaczego nikt nie poprowadził tego szlaku górą, tam gdzie są widoki, i tam gdzie jest życie? Na domiar złego w tej niecce, którą jechaliśmy temperatura szybko rośnie, a moja towarzyszka szybko słabnie. Do Nowego docieramy z trudem. Magda nie ma ochoty na zwiedzanie miasteczka, ani co gorsza na dalszą jazdę. Kupuje Jej loda. Nie pomaga. Kupuje Jej napój energetyczny, witaminy – nie pomaga. Oferuję gwiazdkę z nieba, próbuje przekupić – nic z tego. Nastrój minorowy. W ciszy, powoli wyjeżdżamy z miejscowości. Na całe szczęście przebieg szlaku jest o wiele bardziej ciekawszy. Zresztą Trasa szybko się kończy – inne województwo i z nadwiślańskiego szlaku nici. Nic – jedziemy na czuja bliżej nieokreślonym czarnym szlakiem rowerowym, choć i jego wkrótce tracimy z oczu.

 

DSCF3306

 DZIEŃ 3 - NA STYKU WOJEWÓDZTW KUJAWSKO - POMORSKIEGO I POMORSKIEGO

 

  Pozostaje więc nieznany szlak pieszy, który doprowadza nas do rezerwatu Małe Wiosło. Stamtąd przepiękny widok na Wisłę. Wracają siły w moją koleżankę, a we mnie nadzieja. Przedzieramy się przez jakieś chaszcze, pokrzywy – tu chyba nikt nie chodzi.

 

DSCF3318

DZIEŃ 3 - WIDOK NA WISŁĘ Z REZERWATU MAŁE WIOSŁO

 

  Docieramy do asfaltowej drogi która prowadzi nas do kolejnego mostu na rzece. Decydujemy się go przekroczyć, zjeść obiad i zwiedzić zamek w Kwidzyniu. Zamek jest dość niewielki, ale połączony z kościołem wydaje się ogromny, do tego charakterystycznie gdanisko, czyli wysunięta wieża będąca w przeszłości – no cóż, sraczem. Na złość, że tak długo nie mogli zdobyć Gdańska obiegowo na ubikacje Krzyżacy mówili właśnie gdanisko. Takie wysunięte wieże to dość częsty element architektoniczny w średniowiecznych zamkach, a gdanisko w Kwidzyniu jest najdłuższe w Europie.

 

DSCF3324

DZIEŃ 3 - GOTYCKI ZAMEK W KWIDZYNIU

 

  Po obiedzie, po obejrzeniu zamku znów przeprawiamy się na lewą stronę Wisły. Jadąc przez most pod Kwidzynem widzimy już zamek w Gniewie. W państwie krzyżackim zamki budowano tak, aby można było między nimi przekazywać znaki świetlne, stąd też ich duże nawet do dziś nasycenie w terenie. Do Gniewu docieramy już zmęczeni. Podziwiam mądrze wydane unijne pieniądze na 100 metrową ścieżkę rowerową z nikąd donikąd, a następnie oglądam całkiem ładne miasteczko. Samego zamku nie dane było nam zwiedzić, gdyż trwało tam właśnie wesele, zadowalamy się więc bajkowym obrazem doliny Wisły z zamkowego wzgórza. Jest 18, a wiatr który dość mocno wieje jest przyjemnie ciepły i wcale nie chce mi się już jechać. A tym bardziej Magdalenie, która jest chyba zawiedziona, ponieważ obiecywałem Jej w co trzeci dzień odpoczynek. Postanowiłem więc unikać Jej wzroku :).

 

DSCF3338

DZIEŃ 3 - WIDOK NA DOLINĘ WISŁY Z ZAMKU W GNIEWIE

 

Z miasta wyjeżdżamy ruchliwą krajówką, ale po chwili już lokalną dróżką obieramy kierunek na Pelplin. Wjeżdżamy więc w krainę, nazywaną Kociewiem. W Pelplinie znajdujemy niewielki tani hotelik tuż przy samej Archikatedralnej Bazylice, która naprawdę jest ogromna. Akurat trafiamy na koncert organowy – wchodzę natchniony i słucham. Ale Magda nie. Ogarnięta bardziej przyziemną rzeczywistością chce iść. Umyć się. Rozpakować i wreszcie – jeść. Co za dziewczyna.

 

DSCF3331

DZIEŃ 3 - DROGA GNIEW - PELPLIN

 

  Kwaterujemy się w pokoju z widokiem na katedrę. Wychodzimy na miasto, jest ciemno i wszystko pozamykane, więc dziś obiad w postaci chińskich zupek i dodatków. Moja towarzyszka podróży zasypia natychmiast po spożyciu, ja jeszcze trochę czytam. Patrzę na śpiącą Magdę – wygląda jak nieżywa. Zmęczona śpi na brzuchu, twarz w poduszce, dłonie wewnętrzną stroną do góry. Przypomina trochę Małysza w locie. Gaszę światło, jednakże nie mogę zasnąć, nie słyszę Jej oddechu. Wstaję, podchodzę do Jej łóżka i budzę. Gdy zapytała ''czego?'' poczułem ulgę. A więc jednak się myliłem. Mogę iść spać.

Trasa Grudziądz – Pelplin liczyła 90 km.

 

zdjecie 10

DZIEŃ 4 - XIV WIECZNY REFEKTARZ, W KTÓRYM PRZYSZŁO NAM JEŚĆ ŚNIADANIE

 

  Rano ktoś bije mnie po głowie z zadziwiającą regularnością. Otwieram oczy – jest 6 rano a z kościoła dudnią dzwony, mamy otwarte okno więc robi to duże wrażenie. Magda śpi, tak jak wczoraj, tym razem nie budzę Jej, a smyram w piętę, poruszyła się, więc jest ok. Około godziny 7 ktoś gra na organach a ja czuję, że ten dzień będzie niezwykły. Co za chwila, w białej pościeli pełen myśli, marzeń słucham takiej muzyki... na co mi Chorwacja albo jakiś tam Egipt? Wstajemy o 9, i idziemy do Archikatedry, bowiem śniadanie mamy w kościelnym XIV wiecznym refektarzu. Tam poznajemy parę Polaków – Kaszubów, którzy opuścili kraj w latach 70 – tych w ramach akcji tzw. ''łączenia rodzin'', w chwili odprężenia w stosunkach polsko – niemieckich. Ładna nazwa to: ''łączenie rodzin'', jednak za fasadą jak zawsze jest kalkulacja polityczna. Niemcy potrzebowali taniej siły roboczej, a komunistyczna Polska pieniędzy. I tak w ramach tzw. ''łączenia rodzin'' pozwolono wyjechać z Polski - za miliard marek pożyczki - 120 tysiącom ludzi (w większości ze Śląska). Dzięki tej pożyczce możemy dziś do Warszawy jeździć "gierkówką" i magistralą kolejową poniżej trzech godzin, a stolicy zafundowano Dworzec Centralny i Trasę Łazienkowską.

  Tak czy inaczej opowieść tych ludzi była ciekawa. Dworzec pełen kwiatów i napis: ''witamy ostatnich krajan wracających do ojczyzny''. Dodajmy: z komunistycznej niewoli i prześladowań. Rzecz jasna nie wyjeżdżali tylko Niemcy, ale także Ślązacy, nierzadko potomkowie tych, którzy o polskość Śląska walczyli w powstaniach, poza tym Kaszubi i Mazurzy, którzy w czasach PRL byli ''zakamuflowaną opcją niemiecką''. Tak, tak – lider niepokornej i nieustępliwej opozycji wyrósł w narracji historycznej rodem z PRL, toteż wciąż żyje w takim świecie, a jego lud podąża razem z nim. Tak to już jest i nic tego nie zmieni.

 

zdjecie 9

DZIEŃ 4 - PELPLIN. SALA NAUKI PISANIA GĘSIM PIÓREM

 

zdjecie 11

DZIEŃ 4 - PELPLIN. SEMINARIUM DUCHOWNE

 

  A jak było w rzeczywistości? Kaszubi zawsze stali przy polskości. Poza niemieckim w przytłaczającej części Gdańskiem ludzie na tych terenach, w czasach zaboru pruskiego w wyborach zawsze głosowali na polskich posłów. W 1939 roku, gdy te tereny zostały włączone do Rzeszy Niemieckiej stało się oczywistym, iż nie sposób wysiedlić stąd całej niemal ludności. Dlatego też w Urzędzie Rasowym NSDAP (sic!) wypracowano rozbudowany system oddzielenia tych ''rasowo wartościowych'' od Polaków. W tej grupie znaleźli się Ślązacy, Mazurzy i Kaszubi. Ustalono 4 grupy klasyfikowania miejscowej ludności: 1 i 2 obejmowała Niemców (Volksdeutsch) aktywnych i pasywnych przed wojną, którzy automatycznie otrzymywali pełne obywatelstwo niemieckie, grupa 3 składała się z innych narodowości, tj. Ślązaków, Mazurów, Kaszubów, grupa 4 to osoby pochodzenia niemieckiego, które się spolonizowały.

  Oficjalnie więc władze III Rzeszy zaproponowały mieszkańcom tych ziem nie eksterminację, a rozwój gospodarczy w ramach Niemiec, w praktyce jednak okazało się to wielkim dramatem, ponieważ na propozycję mieszkańcy musieli odpowiedzieć natychmiast bezwarunkowo ją akceptując, bądź godząc się z myślą, że w każdej chwili mogą zostać wyrzuceni ze swych gospodarstw albo trafić do obozów koncentracyjnych. Uzyskanie pod taką presją nowych obywateli wiązało się dla tych ostatnich z kolejnymi dramatami, zwłaszcza po 1942 roku, gdy Niemcy zaczęli odczuwać braki kadrowe – wcielaniem mężczyzn do Wehrmachtu. Oblicza się szacunkowo, że służbę w Wehrmachcie odbyło ok. 450 tys. Polaków!

  Poniżej krótki opis odjeżdżających do jednostek polskich poborowych; Bolesław Dobrski z książki: ''Byłem żołnierzem Wehrmachtu'': ''Pociąg nieznacznie ruszył, a tłum żegnających szedł wzdłuż wagonu, zamieniając ostatnie słowa i ostatnie spojrzenia. W tej chwili jakiś głos kobiecy zaintonował ''Serdeczna Matko...''. Pieść została natychmiast podchwycona przez żegnających, ale trwało to tylko kilka sekund, gdy z głębi wagonu zabrzmiał potężny męski głos zamieniając je na słowa ''Boże coś Polskę...''. Z kilku setek piersi popłynęła pieśń skargi, pieśń bólu i nadziei. Może nie od razu, ale po kilku minutach zdaliśmy sobie sprawę, że pociąg jakby znieruchomiał. Nie można było tego nie zauważyć. Sunął powoli, a pieśń płynęła razem z nim. Tłum doszedł do końca peronu i zatrzymał się słuchając oddalającej się pieśni. Jeszcze z daleka było słychać ''Jeszcze Polska nie zginęła..''. Jakimże paradoksem było słyszeć poborowych do Wehrmachtu śpiewających polski hymn narodowy. Była to pieśń protestu synów Ziemi Pomorskiej za trzy lata zniewolenia i wtłoczenie siłą w niemiecki mundur. W rozmowie, z którymś z kolejarzy dowiedzieliśmy się, że pociąg rozmyślnie był prowadzony tak powoli, by dać możność zaśpiewania tych pieśni. Przecież obsługa pociągu też była polska...''.

  Ludzi z III i IV grupą nie rozliczała nawet Polska stalinowska. Zrobiła to dopiero prawa i sprawiedliwa IV RP wytykając premierowi ''dziadka z Wehrmachtu''. I jeszcze jeden paradoks, tak przy okazji. Dzisiejsi pseudo-patrioci, którzy uznają tylko armię gen. Andersa czy Maczka, a jednocześnie plują na zwykłych polskich żołnierzy ze wschodniego frontu, których na czas nie wypuszczono z rosyjskich łagrów i dlatego przyszli do kraju z Berlingiem informuję: w skład Polskich Sił Zbrojnych na zachodzie wchodzili także dezerterzy z Wehrmachtu w liczbie ok. 20% stanu osobowego. Ktoś kto postrzega historię jako zero jedynkową, czarno – białą nie ma pojęcia o tym, jak naprawdę było i jak trudnych wyborów trzeba było dokonywać podczas ostatniej wojny.

  My tymczasem po obfitym śniadaniu w chłodnych murach ruszamy na zwiedzanie kościoła. Wszystko otwarte, co jest raczej rzadkością w dzisiejszych czasach. Osobiście na mnie największe wrażenie zrobiła sala, w której kandydaci na księży uczą się pisania gęsim piórem :).

 

DSCF3346

 DZIEŃ 4 - STAROGARD GDAŃSKI. MAGDA I KOŃ

 

   Po tej dawce historii wsiadamy na rowery – nadal unikam wymownych spojrzeń Magdaleny, ale w końcu zapytany obiecuje Jej ''lajtową'' trasę, max 60 km. Ruszamy w upale. Mijamy górę Jana Pawła II i kierujemy się na Starogard Gdański. Znów żar leje się z nieba, a ja znów martwię się o Magdę. Do miasta wjeżdżamy od północy dzięki czemu szerokim gestem ''funduję'' mojej koleżance zwiedzanie stadniny. Bo konie dla Niej są wszystkim. Sama jeździ, skacze i podkuwa te zwierzęta. Zadowalam się obejrzeniem jednej stajni i stojących w niej ogierów, ale Magda? Gdzie tam. Lata po wszystkich i gada do koni. Nie rozumiem tego, siedzę pod drzewem i się nudzę. Ziewam i rozmyślam. Piję wodę, odganiam muchy – ot, wakacje. W końcu jednak i ona ma dość. Przybiega we włosach rozwianych a w nich jeszcze słoma, zapach stajni, rżenie koni...

  Po chwili jesteśmy na dość ładnym rynku i w miejscowej księgarni kupuję zdradliwą mapę: ''Lasy Państwowe Nadleśnictwo Starogard''. Mapa dokładna, szlaki, drogi, wszystko o czym można zamarzyć. I wyraźne granice leśnictw. Tak wyraźne jak rowerowe szlaki. I niestety jedziemy taką granicą, którą biorę za szlak. Dziwimy się brakowi oznaczeń – pewno ktoś zagarnął unijną kasę na własne potrzeby. Psioczymy na ten kraj, przecież wszyscy tak robią. Wyjeżdżają, nie wracają. Ja zostałem. Utrzymuję bandę nieudolnych polityków. Płacę za ochronę kartofla.

 

DSCF3347

DZIEŃ 4 - OKOLICE STAROGARDU GDAŃSKIEGO. ZGUBILIŚMY DROGĘ

 

  Wkrótce zauważam swój błąd. Akurat wtedy, gdy na przełaj przekraczamy jakąś rzeczkę, albo może wtedy gdy wędrujemy przez rżysko. Nie pamiętam. Słyszę magdzine ''ja wiedziałam, że tak będzie'', co podnosi mi ciśnienie. Milczę, a na prostej drodze za karę przyspieszam. Znaczy się: daje Jej nauczkę.

 

DSCF3349

DZIEŃ 4 - TO CO MIAŁO BYĆ SZLAKIEM OKAZAŁO SIĘ GRANICĄ LEŚNICTW

 

  W Zblewie mleko i pączki. W starej Kiszewie żegnamy asfalt i zapiaszczonymi, polnymi drogami próbujemy dotrzeć nad jezioro Wdzydzkie. Oczywiście drogi nam się rozjeżdżają, w zasadzie nie byłoby o czym pisać gdyby nie napotkane po drodze w miejscowości Kazuby Jezioro Szmaragdowe. Turkusowa toń zaprasza. Welcome to the turkus:). Włażę tak jak stoję. Bajecznie ciepła woda pochłania moje stopy, kolana, ramiona. Przez chwilę czuję, że w życiu nie spotka mnie już nic lepszego. Płynę i zachłystuję się czystą wodą. Chce mi się żyć. I wyć. Może nawet tańczyć. Czuje się szczęśliwy i wiem, że dla takich chwil trzeba żyć. Polska, mój piękny, piękny kraj, najpiękniejszy.

  Bocznymi drogami docieramy do Wdzydz Kiszewskich. Nic mnie tam nie powala. Do jeziora nie podejdziesz – prywatne działki. Obiad w drewnianej budzie – podły. Stragany z chińszczyzną i muzyka góralska dopełniają reszty. Nie chcemy, aby nasz pierwszy wieczór na Kaszubach wyglądał w ten sposób. Wracamy w kierunku Gołunia i śpimy w byłym ośrodku kolonijnym. Ośrodek – mocno powiedziane. Lokal opuszczony w latach 90-tych, tani, ale straszny. Robi wrażenie.

 

DSCF3352

DZIEŃ 4 - RARYTASY W OŚRODKU WYPOCZYNKOWYM PORTUS

 

  Ale wrażenie robi też dostęp do jeziora, pomost co prawda zapadnięty nieco w jego toń, ale jest i można na niego wejść. Piwo przy pełni księżyca na takim pomoście smakuje wyjątkowo dobrze. ''Aż raz, gdy noc zapadła już, szmer obcy w krwi zatętnił. Więc chciałem sięgnąć po swój nóż, gdy stanął przy mnie księżyc''. To Andrzej Bursa – zapomniany poeta z lat 50 - tych. Księżyc stał nade mną, gdy zanurzony w ciepłej toni jeziora oglądałem świat. Piękny świat. Aksamit nocy rugował znakomicie to, co niepotrzebne. Kilometry i piwo rugowały z kolei niepotrzebne myśli z głowy. Kolejna wyjątkowa chwila, kolejne wyjątkowe miejsce. Zaczarowana dorożka, zaczarowany koń.

Trasa Pelplin – Wdzydze liczyła 80 km.

 

zdjecie 7

DZIEŃ 4 - JEZIORO WDZYDZKIE NOCĄ

 

  Budzę rano Magdę. Robie Jej kawę, szykuje śniadanie. Dziś objeżdżamy jezioro Wdzydzkie. Ma być na luzie i bez pośpiechu. I jest. Przynajmniej na początku. We Wdzydzkim Raju konsumpcja lodów. Droga gruntowa, momentami zapiaszczona. Doceniam wyższość napotkanych Wdzydz Tucholskich nad wczoraj oglądanymi Wdzydzami Kiszewskimi. Co chwila dojeżdżamy do jeziora. Co chwila fantastyczne widoki. Wreszcie jednak stało się to, co musiało się stać – czyli błądzimy. Tułamy się po tym lesie, jest pięknie, ciepło i słonecznie choć moja rowerzystka zdaje się tego nie doceniać.

 

DSCF3357

DZIEŃ 5 - GDZIEŚ NA SZLAKU W OKOLICACH JEZIORA WDZYDZKIEGO

 

  Mapa województwa kujawsko-pomorskiego okazuje się bezużytecznym papierem. Mijamy wieś Czarne, dwujęzyczny napis na tablicy, czy też – jakikolwiek napis, bo pomaga mi w orientacji w terenie, choć w żaden sposób nie wpływa na humor Magdy.

 

DSCF3361

DZIEŃ 5 - ZAGUBIONA W LESIE KASZUBSKA WIEŚ CZARNE

 

  Z trudem dojeżdżamy do Dziemian gdzie robimy wczesną przerwę na obiad. Niczym rekin Magdalena rzuca się na zamówioną pizzę. Wyrywam jeden kawałek z talerza i odpuszczam. Wiem, że ona jak nie zeżre to nie pojedzie. A więc jestem dojrzały. Potrafię w kluczowych momentach odpuścić. Jestem 100% mężczyzną. W spożywczym kupuje sobie dwa słodkie rogaliki i mleko, bo w końcu też jestem głodny. Na dziś już koniec piaszczystych, leśnych szlaków. Magdalena grozi strajkiem, jeśli Jej takowy zaproponuje, więc do Kościerzyny docieramy ruchliwą, asfaltową drogą. Miasteczko robi na przyjezdnym bardzo pozytywne wrażenie. Jest czyste i zadbane, no może poza menelem, który akurat z nalewką w kieszeni śpi na rynku, niedaleko od fontanny. Zresztą straż miejska szybko go uprzątnie nim na naszym stole zagości obiad. Bo ja też muszę jeść. Podziwiam apetyt mojej koleżanki, która swoim zachowaniem stymuluje mnie do zwiększonych racji żywnościowych. Tak więc jem te kluchy z mięsem i popijam zimną colą. Wiem już, że z tej wycieczki szczuplejszy nie wrócę.

 

DSCF3373

DZIEŃ 5 - JEZIORO KŁODNO W CHMIELNIE

 

  Przed nami ostatni etap do Chmielna, serca Kaszub urokliwie położonego nad kilkoma jeziorami. Jadąc tam podziwiamy kolejne zbiorniki, jest naprawdę sielsko. Turystów w sam raz, tłoku nie ma. Wynajmujemy pokój w pensjonacie na przesmyku między Jeziorem Białym a Kłodno i, nie do wiary – znów idziemy na obiad. Mój drugi, a mojej przyjaciółki trzeci.

  A wieczorem? Wieczorem na pomoście, nad samym jeziorem miało być miło. Ale w Polsce ponoć żyje 47 gatunków komarów i miałem wrażenie, że w Chmielnie właśnie występują wszystkie te gatunki. Nic się nie dało zrobić. Zdjęcia – nie. Porozmawiać – nie. Posiedzieć w ciszy – nie. Nie ma mocnych, poszliśmy do pokoju. Magda zasnęła zanim jeszcze przekręciłem kluczyk w drzwiach. Ona naprawdę potrzebowała przerwy.

Trasa Wdzydze Kiszewskie – Chmielno liczyła 89 km.

 

zdjecie 4

 DZIEŃ 6 - OPUSZCZONY WSPÓŁCZESNY ZAMEK W ŁAPALICACH

 

DSCF3389

DZIEŃ 6 - NA ZAMKU W ŁAPALICACH

 

  I już rano jedziemy, ale wcześniej śniadanie, nad jeziorem, romantycznie.

  Droga z Chmielna biegnie dobrą twardą leśna ścieżką, bez przerwy cień, co było istotne w tym upale. Trafiamy na przedziwną budowlę, współczesny zamek w Łapalicach. Budowla, choć niedokończona robi duże wrażenie. Co prawda nie wolno tam wchodzić, ale kto tam w Polsce przejmuje się zakazami. Była wyrwa w murze, więc wchodzimy i my. Chodzimy po pustych, ceglanych salonach, które rozbudzają wyobraźnię. Co mogło by tu być, co będzie? Czy coś będzie, czy może pozostanie tylko kolejną, malowniczą ruiną?

  I znów na rowery, by po kilkudziesięciu minutach znaleźć się w Kartuzach. W mijanym parku rzuca się tablica: ''Tu był cmentarz ewangelicki. Pamiętamy''. Śmieszy mnie to, bo najpierw zniszczyliśmy, a teraz pamiętamy. I wszystko toczy się dalej. W Kartuzach na rynku kawa, za nami Kaszuby, przed nami czuć już oddech Gdańska, do którego wjeżdżamy Doliną Świeżej Wody, przez piękne lasy oliwskie. A więc nie jakiś tłok na przedmieściach, korki i zatłoczone chodniki, tylko las – tak swą przyrodą wita nas Trójmiasto.

 

DSCF3392

DZIEŃ 6 - IDEALNA DROGA DO GDAŃSKA OD STRONY ŻUKOWA

 

DSCF3399

DZIEŃ 6 - DOLINA ŚWIEŻEJ WODY W LASACH OLIWSKICH

 

DSCF3420

DZIEŃ 7 - PARK OLIWSKI

 

DSCF3421

DZIEŃ 7 - POZOSTAŁOŚCI LEGENDARNEGO KLUB MAXIM W GDYNI ZNANEGO Z PIOSENKI LADY PANK ''TAŃCZ, GŁUPIA TAŃCZ''

 

zdjecie 2a

DZIEŃ 7 - CMENTARZ ŻYDOWSKI W SOPOCIE

 

zdjecie 1a

DZIEŃ 7 - CMENTARZ ŻYDOWSKI W SOPOCIE

 

DSCF3427

DZIEŃ 7 - GDAŃSK

 

  Dalej już nie ma co opisywać – tysiące turystów, widokówki i wata cukrowa. Spiliśmy się nocą na ciepłej plaży w Sopocie i świtało, gdy chwiejnym krokiem wracaliśmy plażą do naszego akademika na Oliwie. Poniemiecka rozplanowana ze smakiem i zamysłem zabudowa choć z powstawianymi blokowymi plombami nadal potrafi urzekać przyjezdnych. Rano, na ostrym kacu kawa w oliwskich ogrodach, potem 30 minut na prezentacji niezwykle brzmiących organów. Po południu spacer plażą do Sopotu zakończony niespodzianką – w Sopocie jest cmentarz żydowski. No nie. A więc byli i tam! :)

Wyjeżdżamy kolejnego dnia z Gdańska na wschód, bo tam musi być cywilizacja! Pamiątkowa fota przed zawstydzonym Neptunem, który stoi na Długim Targu od 1633 roku. Niestety, ponad 300 lat później, w 1997 roku, dzielni radni stojący na straży sumień, godności i czci współczesnych Gdańszczan, uznali, że przyrodzenie Neptuna sieje zgorszenie. Nagle. Po trzech wiekach. Dorobiono więc listek, a jednocześnie dano dowód, że choć postęp technologiczny jest rzeczą stałą, to nie zawsze idzie on w parze z rozwojem umysłowym ogółu ludzkości.

 

DSCF3440

DZIEŃ 8 - POŻEGNANIE Z GDAŃSKIEM

 

  A my? Cóż – z Oliwy do centrum Gdańska prowadzi najlepsza miejska ścieżka rowerowa, jaką jechałem. Za to z centrum na Stogi, najbardziej na wschód wysuniętą część miasta jedzie się w większości ruchliwą ulicą pełną tirów. Bez rewelacji. Przekraczamy promem Wisłę – widać jej ujście do morza i po chwili jedziemy znów ruchliwą drogą równolegle do wybrzeża. Na ulicy duży ruch, na poboczach turyści, większość w płetwach więc zapewne w drodze na plażę. Posiłek w jednej knajp konsumujemy podły, zdecydowanie najgorszy z dotychczasowych. Pamiętaj: nie kupuj w sezonowych barach.

  Potem Sztutowo, obóz koncentracyjny, który zwiedza Magdalena, a ja pilnuje rowerów. Obóz koncentracyjny. Pod koniec lat 60-tych, po wypędzeniu resztek Żydów z Polski komunistyczne władze dokonały swoistego fałszerstwa podciągając pod hasło ''obóz koncentracyjny'', w których Niemcy wykańczali narody europejskie: Polaków, Żydów, Rosjan, Cyganów i wszystkich innych ''przeciwników'' systemu – hasło ''obóz zagłady'', w którym ginęli tylko Żydzi. Jednocześnie zmieniono narrację historyczną, i tak z zamordowanych 6 milionów obywateli polskich, wśród których 3 miliony było polskimi Żydami zrobiono 6 milionów Polaków. Jest różnica, prawda? Takich nieścisłości historycznych, którymi karmili nas w szkołach jest całkiem mnóstwo. Ot, choćby taki ostatnio często wywoływany, w związku z sytuacją na Ukrainie na rozmaitych forach internetowych Stefan Bandera. W Polsce powszechnie uznawany za mordercę Polaków i kojarzony z czerwonymi nocami na Wołyniu. Nic bardziej mylnego. W tym czasie siedział... w obozie koncentracyjnym. Zresztą razem z naszym gen. Grot-Roweckim i francuskim politykiem Daladierem, tym samym, który dał zgodę Hitlerowi na zabór Czechosłowacji w 1938 roku i do Francji przywiózł ''pokój''. Bracia Bandery zginęli w Auschwitz. Natomiast prawdziwi architekci wołyńskich rzezi na Polakach, czyli Dmytro Klaczkiwkij, Mykoła Łebed czy Roman Szuchewycz są w kraju kompletnie nieznani. Ale spokojnie, im też stawiają pomniki na Ukrainie, choć znacznie rzadziej. Nie wybielam w żaden sposób Bandery, zapewne i on, gdyby nie aresztowanie działałby antypolsko, chciałem tylko zwrócić uwagę jak dziwna i zawiła jest historia. Co ja poradzę, że się tym interesuję? Ale już dość o historii, bo po wyjeździe ze Sztutowa okazało się, że znów nadłożyliśmy drogi, gdyż most, który jest na mapie w rzeczywistości nie istnieje i tak, kolejny raz wyrzuca nas na główną drogę, i nią przez Nowy Dwór Gdański docieramy do Elbląga.

 

zdjecie 2

DZIEŃ 8 - ODBUDOWANA NIEDAWNO ELBLĄSKA STARÓWKA

 

  Miasto ładne, z odbudowaną niedawno od podstaw zniszczoną w czasie wojny starówką robi fajne wrażenie. Przynajmniej tu udało się uratować ducha miasta, ponieważ w niemal wszystkich miastach na Warmii i Mazurach stare miasta są zawalone blokami w mniejszym, lub większym stopniu. Niemcy płaczą, jak przyjeżdżają. To tereny dawnych Prus i pierwsze niemieckie ziemie, na które wkroczyła ''niezwyciężona Armia Czerwona'' chętnie biorąc krwawy odwet na cywilnych mieszkańcach tych ziem, a zwłaszcza na kobietach. Jednocześnie palono bezmyślnie całe, niebronione przez Niemców miasta i stan taki trwał nawet po wojnie, bowiem jak wiadomo Rosjanie niechętnie zwykle opuszczają raz zajęte terytoria.

  Udaje nam się znaleźć nocleg w pensjonacie na starówce. Mocno zmęczeni idziemy na chińszczyznę, kilka zdjęć w światłem ubarwionym, nocnym Elblągu i spać.

Trasa Gdańsk – Elbląg 134 km

  Bolą mnie kolana. Magdę boli wszystko. Ruszamy ospale i żegnamy piękną, nową elbląską starówkę i w drogę. Tuż na rogatkach miasta niespodzianka. Moja droga wojewódzka na mapie w rzeczywistości okazuje się trasą ekspresową, a więc tracimy szanse na szybkie dotarcie do Pasłęka. Wleczemy się więc dookoła, znów mylę drogi z powodu braku drogowskazu i do Markowa, cichego celu tej wycieczki dojeżdżamy z bagażem 80 km a nie 40, jak to było planowane. Gorzej, bo zaczął gonić nas czas, a jego najbardziej potrzebowałem. Co takiego interesującego jest w Markowie? Wieś od XVI w była w rękach rodu Dohnów. Był to jeden z najważniejszych arystokratycznych rodów pruskich.

 

DSC 2589ww

MARKOWO - TAJEMNICZE CMENTARZYSKO PRUSKIEGO RODU VON DOHNÓW

 

DSC 2603ww

MARKOWO - INSKRYPCJA Z PODPISEM ''ADOLF HITLER''

 

Markowo99

MARKOWO - GROBOWIEC FRIEDRICHA LUDWIGA VON DOHNA

 

clip image7

 MARKOWO - GROBOWIEC SYNA FRIEDRICHA LUDWIGA

 

  I właśnie w Markowie, nieopodal pałacu znajduje się pesudomegalityczny grobowiec tego rodu. Cmentarzysko to, zwane polskim Stonehenge położone jest na wzniesieniu i składa z kamiennego półokręgu, grobowców Friedricha Ludwiga (1873-1924†) i syna Friedricha (1907 - 1934†) oraz kamiennych schodów i wielu innych kamiennych elementów architektonicznych. Za cmentarzem, od strony południowej, znajduje się brzozowy krąg, w którego centrum, na ośmiobocznym postumencie wzniesiono drewniany krzyż. Obecnie nie prowadzi tam żadna droga i bardzo trudno w to miejsce trafić. I może całe szczęście, bo dzięki temu to osobliwe miejsce przetrwało pewne zniszczenie. Tym, co jednak jest najbardziej zaskakujące, to kamień nad grobem młodszego z Dohnów. Na jednej ze ścian wyryte są sentencje w języku niemieckim z fragmentem Listu do Koryntian: "Gdzież jest, o śmierć, twoje zwycięstwo", a niżej "Czekam przyjścia Chrystusa"..., a jeszcze niżej "Adolf Hitler". Z drugiej strony kamienia w słońcu wyryta jest swastyka. Pochowany tu, przebywając nad jeziorem Bodeńskim na pograniczy Niemiec, Austrii i Szwajcarii, zginął w nieszczęśliwym wypadku samochodowym. Wprawdzie krypta Dohnów z Markowa znajdowała się w kościele w Strużynie, ale obaj zostali na własne życzenie pochowani właśnie w tym lesie. Ostatni właściciel Markowa - Adalbert Victor Burggraf und Graf zu Dohna-Lauck tłumaczy, że „podparcie się cytatem z Hitlera" nie świadczy, iż jego brat był fascynatem wodza niemieckiego nazizmu. Zmarły poznał „tylko dwa lata" rządów Hitlera, który w tym czasie skutecznie znosił bezrobocie i stabilizował sytuację wewnętrzną Niemiec. Był także przeciwnikiem Traktatu Wersalskiego, szczególnie dotkliwego w dziedzinie gospodarki rolnej dla Prus Wschodnich.

 

DSCF3463

DZIEŃ 9 - NA SKRAJU LASU, W KTÓRYM SKRYTE JEST PSEUDOMEGALITYCZNE CMENTARZYSKO

  I właśnie to miejsce chciałem odnaleźć. Odrzuciłem propozycję miejscowego pijaczka, który za butelkę wina deklarował nas tam zaprowadzić tylko dlatego, że te 2 km, które musielibyśmy przejść w jego towarzystwie wydawało mi się za długie. Rozpocząłem więc przeczesywanie lasu, a w wysokim zbożu została Magda i nasze rowery. Przypomniało mi się dzieciństwo i zabawy w Indian, gdy syczałem z bólu idąc przez morze pokrzyw, kląłem, gdy zapadałem się po kostki w mulistym dnie wąwozów. Jakby w sukurs przyrodzie pogoda zaczęła się psuć i słoneczne niebo pokryły ciężkie chmury, z których po chwili zaczął padać deszcz. Chodziłem po tym lesie z godzinę, mokry, brudny i upocony, pocięty przez gałęzie i owady. Wszechobecna cisza nadawała tej zamkniętej w gęstym lesie tajemnicy jakiegoś dodatkowego uroku oraz... strachu. Deszcz przybierał na sile i niestety, musiałem zrezygnować z poszukiwań. Co za pech. Miałem nadzieje, że gdy przestanie padać pojadę po sklep po mojego niedoszłego przewodnika, który ostrzegał, że sam raczej tego cmentarzyska nie znajdę. I miał rację, niestety. I niestety, deszcz wypłoszył całe doborowe towarzystwo spod sklepu we wsi. A może to późna pora albo duchy von Dohnów sprawiły, że we wsi nikogo już nie było? Nie udało mi się dotrzeć do namacalnej pamiątki po mrocznych czasach III Rzeszy i wiem, że będę musiał odłożyć to na kiedy indziej. Co za pech i jaka szkoda. Drę włosy z głowy a twarz posypuje popiołem, ale nie pomaga. Zaczynało się ściemniać gdy wyjeżdżaliśmy z Markowa. Przez pomyłkę w trasie zjawiliśmy się tu zbyt późno. Kto za tym stoi zapytam, niczym słynny specjalista od smoleńskich spraw.DSCF3470

DZIEŃ 9 - PRZYDROŻNY KRZYŻ WYPISANY TZW. SZWABACHĄ UZYWANĄ W NIEMCZECH DO 1945 R

 

  Rezygnujemy z drogi do Lidzbarka a wybieramy bliższy Morąg. Tam udaje nam się wsiąść w ostatni pociąg, który wyrywa nas z tej krainy i o zmroku stajemy w Olsztynie. Krótkie szukanie w Internecie hotelu i nasz przedostatni wieczór na wakacjach uczciliśmy włóczeniem się po olsztyńskich knajpach. Kto nie był, niech żałuje, bo miasto naprawdę bardzo ładne i wiele zrobiono, aby odrestaurować to, co przez lata komuny było nieremontowane. Do tego fajne puby, dobre piwo z jedną tylko wadą – rano bolała mnie głowa....

Trasa Elbląg – Olsztyn 104 km (kolei nie licząc:)

 

DSCF3468

DZIEŃ 10 - OLSZTYN CZĘSTO ODWIEDZANY JEST PRZEZ NIEMCÓW

 

  Rano bolała mnie głowa. Magdalena też taka jakaś mało wyraźna była. Postanowiliśmy sobie zrobić tylko rowerowy spacer, wokół jezior Pojezierza Olsztyńskiego. I tak docieramy do Purdy, by stamtąd źle oznakowanym niebieskim szlakiem dotrzeć do Jeziora Serwent. To całkiem spore jezioro położone całkowicie w lesie i dzięki temu niewiarygodnie czyste. W życiu nie widziałem tak czystej wody w jeziorze. A więc zrzucamy ubrania i do wody. Tak, dopiero dziś poczułem, co to wakacje. Bez obowiązkowego kilometrowego ''programu'', bez pośpiechu, bez wcześniejszej aranżacji. I nawet Magda, nawet Ona wydawała się być tak szczęśliwa..:). Jedynym minusem był brak plaży i słońca, więc po wyjściu z jeziora do lasu zrobiło się błyskawicznie zimno. Schniemy jadąc leśną dróżką.

 

DSCF3481

DZIEŃ 10 - Z PEWNOŚCIĄ NAJCZYSTSZE JEZIORO ŚWIATA, JEZIORO SERWENT :)

 

zdjecie 1

DZIEŃ 10 - JEZIORO SERWENT, W KTÓRYM TRZEBA SIĘ WYKĄPAĆ

 

  Ostatnie kilometry do Dźwierzut pokonujemy już asfaltem. Dźwierzuty są typową mazurską wsią nad która górują dwa kościoły – katolicki i ewangelicki. Jak się okazuje, dość sporo Mazurów pozostało tutaj po wojnie, mimo szykan ze strony władz polskich, bo nie oszukujmy się, dla nowej, ludowej władzy byli oni Niemcami i niestety gorzko cierpieli za nieswoje grzechy. Wystarczy obejrzeć film pt. ''Róża''. Zwiedzamy zabytkowy kościół i okalający go cmentarz – mazurskie nazwiska brzmią jak polskie, przy czym imiona są niemieckie. Pochylam się nad maleńkim grobem Lisbet Kaspar, która żyła tylko 20 lat. Co takiego mogło się stać, że zmarła tak młodo? Czy to ''niezwyciężona Armia Czerwona'', która grasowała po tych terenach aż do lat 50-tych? Czy też może nasi dzielni milicjanci z biało – czerwonymi opaskami na rękawach? Los Mazurów był przesądzony, ci, którzy tu zostali wyjechali jak tylko uchylono granice, i to dokąd? Do Niemiec, do tego kraju, odwiecznego pogromcy słowiańszczyzny. Cholernie przykre, że my sami często w sposób okrutny traktowaliśmy naszych współbraci. Przeczytałem kiedyś słowa Wańkowicza, który z ironią zauważył, że na Kresach za czasów carskich język polski nobilitował, a po odzyskaniu niepodległości stał się znienawidzoną mową dla mniejszości narodowych. Mniejszości? Na takim Wołyniu Polacy wg. spisu z 1931 r. stanowili 16% ogółu ludności... Jaką wiedzę wynosimy ze szkół i jaką wiedzę mają dzisiejsi politycy, którzy z taką ochotą wypowiadają się w kwestiach historycznych podgrzewając wojnę polsko – polską? Za dużo czytam. Muszę przestać.

 

DSCF3503

DZIEŃ 10 - MAZURZY MIELI POLSKIE NAZWISKA I NIEMIECKIE IMIONA

 

DSCF3504

DZIEŃ 10 - DŹWIERZUTY -  NIEMY ŚWIADEK MAZURSKIEJ TRAGEDII

 

DSCF3506

DZIEŃ 10 - DŹWIERZUTY, NAJLEPIEJ ZACHOWANY MAZURSKI CMENTARZ NA WARMII

 

Z Dźwierzut ruszamy na Pasym, który wita nas kompletnie zdewastowanym poniemieckim cmentarzem. Tak jak na naszych Kresach nie dba się o nasze korzenie, tak często my często nie dbamy o korzenie poprzednich mieszkańców ziem odzyskanych. Równowaga zachowana, nie ma co.

 

DSCF3513

DZIEŃ 10 - FRAGMENT OPUSZCZONYCH PONIEMIECKICH ZABUDOWAŃ W OKOLICACH PASYMIA

 

  Ale sam Pasym jest bardzo ładnym miasteczkiem oszpeconym nieco przez pawilon handlowy rodem z PRL. Jest to miasteczko czyste i zadbane, położone nad trzema jeziorami. My jednak nie oglądamy żadnego z nich, bowiem po zjedzeniu całkiem dobrego obiadu śpieszymy się na odległą o 3 km stację kolejową, na pociąg do Olsztyna. Tam znów nocujemy i jest to nasz ostatni nocleg na wakacjach. Jeszcze tylko perypetie z zakupem biletu na poranny pociąg, ja kupiłem z obowiązkową rezerwacją, dla Magdy zabrakło miejsca, więc dziewczyna musiała zakupić przez Internet bez gwarancji siedzącego miejsca, ale za to w tej samej cenie. Dlaczego takiego biletu nie sprzedała Jej pani z okienka? Nie wiemy i pewno się nie dowiemy. Ale paradoks się na tym nie skończył, bo rano jadąc przez całą Polskę tym 3 wagonowym składem byłem jedyną osobą w przedziale, która miała rezerwacje miejsca. Reszta, podobnie jak Magda miała bilety ''stojące'' i zajmowała miejsca w przedziale, że tak powiem gościnnie. Nasza kolej. Lokomotywa. Pendolino.

Trasa ostatniego dnia liczyła 78 km.

 

DSCF3520

DZIEŃ 10 - ZDEWASTOWANY CMENTARZ EWNGELICKI W PASYMIU

 

Ogółem wyprawa trwała 10 dni, w tym jeden dzień przerwy na regenerację. W trakcie wycieczki przejechaliśmy 820 km.

pozdrawiam. maciej

Artykuły powiązane

  • Włóczykij 2015

    Autor:

    9. Gryfiński Festiwal Miejsc i Podróży Włóczykij odbędzie się w terminie od 19 lutego do 1 marca 2015r.

    Tradycyjnie przez 11 dni do Gryfina przybędzie około 120 gości, którzy opowiadać będą o swoich przygodach i relacjach w miejscach z rozległych zakątków naszego globu. Oprócz głównego trzonu programu odbędzie się jak zawsze wiele innych wydarzeń, takich jak: degustacje potraw, pokazy filmów świata, wycieczki po regionie, warsztaty dla dzieci i młodzieży, koncerty z muzyką alternatywną, ekstremalny rajd na orientację na 100 i 50 km oraz Bal Włóczykija.

  • UCIECZKA W ŚWIĘTO NIEPODLEGŁOŚCI

    Autor:

      11 listopada to prezent, dar od losu i historii. Wolne. Dla większości Polaków nie żaden czas  do zadumy nad cudem odzyskaną wolnością kilkadziesiąt lat temu, ale radość z długiego weekendu. Sklepy monopolowe przeżywają oblężenie już dzień wcześniej, od popołudnia do późnego wieczora. Ot, święto państwowe - my mamy wolne. Jest czas na odreagowanie za trudy tygodnia. Za wykonywaną pracę zwykle za marne pieniądze, za arogancję polityków, w tym także tych z krzyżem na klacie i z gębą pełną frazesów. My mamy wolne. Ja mam wolne. Polska ma wolne.

      Otworzyłem butelkę piwa i pomyślałem o moim wyborze. Jest 10 listopada, piękny ciepły wieczór, Częstochowa. Mogę jechać jutro do Warszawy rzucać cegłą w policję. Wtedy będę niepokornym, a może nawet wyklętym patriotą walczącym z układem. Mogę iść na manifestację organizowaną przez Prezydenta – zostanę wtedy resortowym dzieckiem. Zaraz mi znajdą ojca w ZOMO i dziadka w Wehrmachcie. Mogę iść do kościoła po pseudopatriotyczną indoktrynację i podpowiedź na kogo głosować w nadchodzących wyborach. Mogę się upić i przeleżeć cały dzień. Mogę nie robić nic. Nie chcę nie robić nic, bo szkoda takiego dnia. To jest taki piękny, słoneczny dzień.

  • PRZY SZABASOWYCH ŚWIECACH

    Autor:

    Kolejna podróż w głąb naszego pięknego kraju. Wycieczka w świat nieistniejący już nie tylko w sposób fizyczny, co jest zrozumiałe i oczywiste, ale nieistniejący zupełnie w naszej świadomości. Pełen tajemnic i zaskakujących czasem odkryć. Świat polskich Żydów, współgospodarzy tych ziem od stuleci, nieobecnych dopiero od 70 lat, ale przez dziesięciolecia skutecznie rugowanych z naszej pamięci i historii.

CYKLOID PRO

Projektowanie serwisów internetowych

logo-CykloidPRO-270