Trasa była więc pozostało przygotowanie kondycyjne oraz zakupienie niezbędnych części. Treningi zaczęły się od stycznia, mając w domu rower stacjonarny mogłam spokojnie jeździć 2-3 razy w tygodniu po 2 godziny. Jednak nie tylko jazda na rowerze wchodziła w grę zaczęłam chodzić na basen i biegać by w sumie 5 dni w tygodniu przygotowywać się do wyjazdu a dwa dni mieć na odpoczynek. W miarę nadejścia wiosny treningi na rowerze stacjonarnym zamieniłam na normalną jazdę na dworze i starałam się spędzać każdą wolną chwilę na moich dwóch kółkach. Pod koniec kwietnia, dzięki pomocy sponsorów mogłam odebrać nowy rower, który musiałam kupić w związku ze znacznym zniszczeniem starego. By sprawdzić jak nowy rower działa i jak jestem przygotowana pojechałam na weekend majowy do Albertowa (około 110 km) i dalej do Częstochowy.
Dzień I - sobota -wyjazd
Wyjazd zaplanowany był na 9 lipca jednak jeszcze ostatnie przygotowania i dostawa koszulek się opóźniły i ostatecznie wyjechałam rano 10 lipca. Plan był ambitny dojechać do Bełchatowa ~180km, gdyż tam u znajomych był zaplanowany nocleg. Trasa do Częstochowy dość dobrze mi znana więc raczej problemów nie było. W Częstochowie dłuższa przerwa na coś do zjedzenia i chwilę odpoczynku w cieniu parku pod Jasną Górą. Dalej - kierunek Laski - drogę znalazłam w miarę szybko uzupełniłam bidony i w drogę. Niestety przed Bełchatowem zaczęły się problemy. Znaki niestety nie pokazywały najkrótszej drogi i ciągle musiałam pytać się jak dalej jechać. Ponadto dziwnie zaczęłam odczuwać ścięgno w prawej kostce. Hmmm dam radę. W Bełchatowie bez problemu znalazłam dom Małgosi i Adama, a tam czekał na mnie chłodny prysznic i jedzonko z grilla. Do późna siedzieliśmy i rozmawialiśmy o wyprawie, celu, marzeniach i rzeczach bieżących.
Dzień II - niedziela (~75km)
W związku z niedzielą plan był dość skromny dojechać do Porszowic, wraz ze znajomymi rano poszliśmy do kościoła, zjedliśmy obiad i o 13 ruszyłam w dalszą drogę. Początkowo na Pabianice, a później na Aleksandrów Łódzki. Do Porszowic dotarłam ok 17 tam spontaniczna przerwa u przyjaciół, wspólna kolacja i stwierdziłam że ruszam dalej. Dojechałam do lasu za Aleksandrowem Łódzkim i nieopodal trasy 72 znalazłam dogodne miejsce by rozłożyć mój namiot. Niestety nie przewidziałam tego że może tam być taka masa komarów. Okropieństwo. Wreszcie zasypiam ok 23.
Dzień III - poniedziałek (~190km)
W związku z wizytą w Bełchatowie okazało się że mam nocleg w Toruniu, gdyż mieszkają tam przyjaciele Małgosi i Adama. Rano było bardzo zimno, aż nie chciało się wychodzić z namiotu. Po spakowaniu i zjedzeniu śniadania o 7 ruszam na trasę. Po przejechaniu jakiś 80 km w okolicach Kłodawy przerwa bo temperatura przekracza 35 stopni a ścięgno zaczęło lekko pulsować. Po godzinnej przerwie ruszam w kierunku Brześcia Kujawskiego i Zakrzewa. Niestety po drodze temperatura asfaltu przekraczała wszelką możliwą normę. Czułam gorąco z góry, z dołu i jeszcze ciepły wiatr. Dobrze zrobiła mi przerwa na lody i zimną coca-colę (nie ma to jak motywacja) :).
Do Torunia dojechałam dopiero ok 20. Chwila zwiedzania i w drogę do Lili, wspólna kolacja i odpoczynek, a co najważniejsze zimny prysznic.
Dzień IV - wtorek (~140km)
Noc była fatalna bo było chyba z 30 stopni już od 4 nie mogłam w ogóle zasnąć. Przed 6 z Lilą zebrałyśmy się na mszę, w drodze powrotnej zakupy na śniadanie i podróż. Wyjechałam po 7. Przejazd przez Toruń dość trudny bo masa aut i remonty. Trasa na Kowalewo Pomorskie, Lisiewo, Biały Bór, omijając Grudziądz, Kwidzyn do Malborka. Droga ciężka. Nie dość że upał ok 40 stopni, temperatura asfaltu poza wszelką skalę, słońce nie zachodzi ani na chwilę, to jeszcze spora ilość tirów. Były momenty kiedy już miałam dość. W okolicach Ryjewa zatrzymując się w sklepie zrobiłam dość spore zamieszanie. Właściciel z żoną oraz kilku miejscowych zaczęli wypytywać o rower, o to skąd jadę itp. Spędziłam z nimi ok 30 minut. Zrobiłam zakupy na dalszą drogę jednak nie pozwolili mi zapłacić, bo przecież trzeba pomagać innym. Ponadto dostałam od nich wodę na drogę, czekolady, batoniki, żebym nie zasłabła. Takie momenty dodają człowiekowi sił na resztę dnia! Ostatnie 25 km przed Malborkiem to była okropne. Upał, zmęczenie a na dodatek ból ścięgna w prawej kostce. Pedałowałam praktycznie tylko lewą nogą bo ruch prawą nogą był powiązany ze strasznym bólem. Miałam dość. Myślałam tylko o tym by dojechać do Malborka. Nie ważne było jedzenie, czy spanie pierwsze co szukałam to szpital. Wjechałam na Izbę Przyjęć z moim rowerem bo bałam się go zostawić(późna pora i nie za ciekawa okolica nie wzbudzały mojego zaufania). Po szybkiej wymianie zmian z paniami z rejestracji i powiedzeniu o co chodzi musiałam czekać. Jednak po chwili już mnie przyjęli. Zdanie : Bo ja na rowerze dojechałam tu z Sosnowca ? może zdziałać cuda! Lekarz nie ukrywał sporego zdziwienia. Wypytał o wszystko i stwierdził, że coś jest nie tak ze ścięgnem Achillesa. Ale ortopedy nie było, a ja nie chciałam jechać do Elbląga, bo było już późno, a mój stan nie był zbyt dobry. Dał mi skierowanie do lekarza i jakąś maść. Powiedział, że jeszcze trochę pojadę ale potem jak coś strzeli to już może być ciężko więc mam jak najszybciej się zgłosić do specjalisty. Musiałam zdecydować czy jechać do Elbląga czy do Trójmiasta, gdzie było kilka szpitali. Byłam wściekła. Wychodząc okazało się, że Panie z rejestracji podzwoniły i znalazły mi nocleg w schronisku młodzieżowym niedaleko. Zostawiłam rzeczy i pojechałam pozwiedzać Malbork ? ślicznie tam jest ! Ponadto zjadłam pyszny obiad w tamtejszym fast foodzie. Byłam wściekła jak to przecież nawet połowy trasy nie zrobiłam. Podjęłam decyzję jutro do Trójmiasta.
Dzień V(~90)
Nie mogłam spać noga bolała, stan psychiczny nie za dobry. Wstałam po 4. O 5 już spakowana ruszałam w kierunku morza. Początki były ciężkie. Jednak po 30 km doszłam do sposobu by nie naciskać Achillesem i unikać bólu. Jadę w kierunku Nowego Dworu Gdańskiego, a później przez Jantar trasą nad morską. Jedyne co poprawia humor to myśl że to po prawej to morze :) Droga piękna ruch niewielki szczególnie od Nowego Dworu. Lasek, aut niewiele. Poza bólem droga jak najbardziej fajna. Dojechałam do Gdańska ok 13. Miejscowi pokierowali mnie jak dostać się do najbliższego szpitala. A tam niespodzianka. Lekarz ortopeda przyjmuje do 12. A skoro mam skierowanie to na pogotowiu mnie nie przyjmą. I tu znowu moje koszulki uratowały mi sporo czasu i nerwów. Pani jak tylko przeczytała tył koszulki wypytała o wyprawę rowerową, wykonała parę telefonów i udało się wysłać mnie na odział ratowniczy. Tam po chwili zostałam przebadana i stwierdzono, że z Achillesem na pewno coś jest nie tak. W związku z tym wysłano mnie na USG kostki. Dzięki Bogu jednak nie zerwane ścięgno, ale naderwane i dość mocno ponaciągane. Decyzja ? koniec jazdy, noga w gips i odpoczynek przez ok 2-3 tygodni. Lekka załamka. Postanowiłam, że nie dam sobie założyć gipsu bo jak ja wrócę do domu z rowerem. Wieczorem pojechałam do przyjaciół do Redy. Niestety nawet ich towarzystwo nie poprawiło mi humoru. Przecież nie taki był cel. Koniec miał być w Lublinie...
Dzień VI (Gdańsk-Sopot-Gdynia)
Noc minęła na myśleniu o tym co było, całych przygotowaniach, o samym wyjeździe z Sosnowca, chwilach słabości i chwilach szczęścia, o tych których poznałam na mojej drodze. To wszystko dało mi do myślenia. Dzień spędziłam w Trójmieście - już bez moich dwóch kółek. Zwiedzanie, odpoczynek, piękna pogoda, polskie morze, wszystko super - przeszkadzał jedynie ból nogi... Wieczorem po konsultacji z rodzicami wsiadłam w pociąg i ruszyłam w kierunku domu. O 7 34 pociąg relacji Gdynia- Bielsko Biała wjechał na stację Sosnowiec Główny. Podróż zakończyła się pod kościołem św Barbary w Sosnowcu - tam gdzie zrodził się pomysł wyjazdu.
Następne kilka dni upływało w bólu i nerwach, że nie mogę jeździć na rowerze.
Po 3 tygodniach zdjęto mi z nogi szynę i powoli wracałam do normalności. Jednak by wsiąść na rower było zbyt wcześnie. Miałam czas na przemyślenia i podsumowania. Ten wyjazd zmienił we mnie wiele. Przede wszystkim pozwolił mi marzyć o rzeczach wielkich.
W przyszłym roku mam nadzieję dokończę wyprawę i zamknę mój rajd po Polsce. Ponadto plany na przyszły rok już są, mam nadzieję, że uda mi się je zrealizować w 100%.