Powietrze kosztowało tam 10 pi za minutę pompowania. Test pracy zespołowej wypadł skutecznie - jedna moneta wystarczyła na "tankowanie" wszystkich kół. Co prawda w F1 trwa to 10 sekund, jednak my przez minutę daliśmy radę czterem bolidom (panie Robercie, jakby co to jesteśmy gotowi). Wyjeżdżamy w Szkocję.
Start
Rozkoszujemy się wiejskim krajobrazem, podziwiamy pierwsze ruiny katedry w Rosemarkie, obserwujemy golfistów, wypatrujemy delfinów (których ostatecznie nigdzie nie zobaczyliśmy). Skutecznie targujemy się na niewielkim promie i mamy radochę z kilku zaoszczędzonych funtów. Trochę postraszyło szkockim deszczem i zdążyliśmy wyjąć sponsorowane softshelle i peleryny. A potem tęcza - bajka. Zbudowana momentami z dwóch pełnych obręczy utrzymywała się ponad godzinę, na końcu pięknie skomponowana z barwnym niebem kończącego się dnia.
Z dziennika Anny Kitowskiej
31 lipca (piątek)A droga długa jest, niewiadomo gdzie ma kres". Słowa piosenki zespołu Akurat bardzo pasują do naszej podróży do Szkocji. Scotland Castle Tour to moja pierwsza tak długa wyprawa rowerowa. Początkowo były to tylko kilkudniowe wypady za miasto. To, co przeżyłam w sierpniu na długo zostanie w mojej pamięci.
Wyruszyliśmy 31 lipca około godzimy 10:00 z Czerska. Do Paryża jechaliśmy przez Niemcy autostradą, z którą nieodłącznie kojarzyć mi się będzie napis AUSFAHRT, pojawiający się co jakiś czas przed moimi oczami i oznaczający zjazd. Belgia i Francja były już bardziej ciekawe, niż niemieckie tereny. Zjechaliśmy z autostrady i do samego Paryża dotarliśmy mniej uczęszczanymi, czasami wręcz prowadzącymi przez malownicze wsie drogami. To pozwoliło nam podziwiać piękne tereny tych państw.
Pogoda
Pogoda nas zaskoczyła. Strasznie obawialiśmy się tego szkockiego, wilgotnego zimna i przemoczenia. A tu ciepło, gorąco, upalnie, skóra spalona i schodzi (w domu usłyszałem że nos i uszy mi tam zgniły). Ale żeby nie było tak pięknie - kilka razy nas zlało. Zawsze zaczynało się niewinnie - ta mżawka na pewno przejdzie, jedziemy. A potem deszczyk, deszcz, ulewa i oberwanie chmury. Takie pół godziny ekstremy mieliśmy wjeżdżając na przełęcz pod szczytem Beinn Ime - podjazd ciężki, wiatr prosto w mordę, deszcz ciął pod kątem 45°. Samochody co chwila obok nas, a my jedziemy jak po sporej butelce whisky. Słowo daję, inaczej niż zygzakiem się nie dało. No i ten dzień pod mostem... Kilchurn - to miał być jeden z ładniejszych zamków. Zajechaliśmy tam na śniadanie, zostawiliśmy rowery pod mostem i już w deszczu poszliśmy zwiedzać. A potem do wieczora woda: poza mostem deszcz, pod mostem deszcz - bo strop gęsto przeciekał oraz ostatnia groźba: przypływ powoli zabierał nam grunt pod nogami. Ale spodziewaliśmy się tej mokrości dużo więcej. Jeszcze jednym fuksem był wiatr - mieliśmy go najczęściej w plecy. Ciężkie pedałowanie pod wiatr odczuliśmy ledwie 3-4 razy podczas całej wyprawy.
Z dziennika Agaty Ladzińskiej
7 sierpnia"Dość męczący dzień pełen górek i chmurek... Pogoda iście szkocka: rano pochmurnie, obiad zjedliśmy w deszczu na moście, a chwilę potem paliło słońce. Nocleg w pięknym miejscu na takiej jakby wysepce w opuszczonym domku. I poznaliśmy specyfikę szkockiej fauny: MIDGES. Te meszki wciskają się do oczu, uszu i gdzie tylko się da, gryzą i nie ma jak się od nich odgonić. Żadne spray'e ani inne cuda na nie nie działają..."
8 sierpnia
"Znów dzień rozpoczęty dętką Radka (tym razem tylna). Potem znów siadały szprychy Szymona (jakaś dziwna ta zależność ;).Widoczki zapierające dech w piersiach. Jeździliśmy po dzikich terenach Szkocji. Pustkowia takie, że nie było skąd wody do butelek wziąć, o sklepie nawet nie wspominając. W końcu znalazły się jakieś domy, a w nich bardzo mili ludzie, którzy dali nam mleko. Później kąpaliśmy się w Oceanie..."
Szkoci i ich kraj
Na wyprawach zawsze spotyka się dobrych ludzi. Szkoci często pozwalali nam korzystać ze swoich trawników, na których rozstawialiśmy namioty. Kilkukrotnie zatrzymywali samochody, by spytać czy czasami się nie zgubiliśmy. Pewien rowerzysta podarował nam mapę campingów, a latarnik podarował rulon z mapą szkockich latarni. Szczególnie wdzięczni byliśmy właścicielowi rowerowego sklepu w Oban, który sprzedał taniej felgę i udostępnił profesjonalny sprzęt do centrowania koła (Szymon perfekcyjnie wycentrował koło pierwszy raz w życiu i potwierdził słuszność swojego szkockobrzmiącego pseudo - McGyver). Szkocja będzie nam się kojarzyć też źle. A to z powodu boleśnie tnących muszek - midges. Mierzą zaledwie milimetr, jednak są najbardziej mocarnym szkockim zwierzęciem. Nas doprowadzały do paniki i obłędu. Nic na nie działa, gryzą nawet w deszczu. Jedynym ratunkiem było szukanie wietrznych miejsc, gdzie trudniej im było latać.
Castels
Zamki - czyli cel naszej wyprawy. Niektóre były "badziewne", inne urzekające. Resztki murów stojące gdzieś w polu opuszczaliśmy z żalem nadrabianych kilometrów, podobne fragmenty ścian stojące na klifie uderzanym przez fale ciężko było zostawić za plecami. Wiele zamków było prywatnych, niekiedy z zakazanym wstępem, najczęściej jednak zamienionych na hotele. Te były zadbane, otoczone ogrodami. Niektóre można było zwiedzać. Wstęp wahał się od 7 do 10 funtów. My skusiliśmy się jedynie na wejście do Stirling Castle - bo wiadomo, "Braveheart".
Zamki odnajdowaliśmy dzięki dwóm mapom, z których żadna nie była bezbłędna, jednak razem świetnie się uzupełniały. Odnajdowaliśmy też zamki nie zaznaczone na mapach - dzięki rozmowie z mieszkańcami, lub po prostu obserwując drogę. Kilku ruin nie potrafiliśmy zidentyfikować - mogły być pozostałościami zamków lub budynków mieszkalnych. Do niektórych nie udało nam się trafić - nie wiedzieli o nich nawet mieszkańcy. Niektóre "zwykłe" domy mieszkalne również przypominały zamki, gdyż angielski gotyk jest mocno wpisany w krajobraz szkockiej prowincji. Na jednym z zamków udało nam się przenocować. Bardzo ładne i zadbane ruiny Duffus przypadły nam na koniec ostatniego dnia wyprawy i kusiły dachem nad głową. Prawdopodobnie nocowaliśmy tam nielegalnie. Jednak bardzo staraliśmy się nie pozostawić najmniejszego śladu naszej obecności (co jako świadomi turyści czyniliśmy zawsze). W sumie w nasze sieci wpadło prawie sześćdziesiąt zamków (więcej niż zakładaliśmy) a w najlepszym dniu złowiliśmy ich dziewięć.
Z dziennika Agaty Ladzińskiej
14 sierpnia
Dzień ćwiczenia cierpliwości. Rano już podczas zbierania namiotów zaczęło padać, ale co to dla nas- dojechaliśmy do Kilchurn Castle. Po zwiedzeniu zameczku, schroniliśmy się pod pobliskim mostem na śniadanie i... zostaliśmy tam na ok. 10 godzin! Cały czas lało, albo dla odmiany padało... Tam zdążyliśmy się wyspać, najeść, wyprać co tylko do prania mieliśmy. Nawet za produkcję wody się wzięliśmy ( tj. przelewaliśmy deszczówkę do butelek ;). Obserwowaliśmy coraz szybsze pływy na rzece i zaczepialiśmy ludzi idących na zamek. ( Z lepszych tekstów Radka : "Welcome in our living room" albo wkręcanie ludziom , że zamek przeniesiono 5 mil stąd (kobieta wyglądała jakby uwierzyła) ...
Latarnie
Ponieważ większość trasy wiodła wzdłuż wybrzeża więc zwiedzaliśmy również latarnie morskie. Wiele z nich to małe, nieciekawe portowe obiekty. Ale do wielu dojechać warto - stoją często na pustkowiach, na końcach klifów, na wydmach, nawet na poligonach. Trafiliśmy na dwa muzea - we Fraserburghu i Arbroath. W Arbroath znajduje się "signal tower" czyli unikatowa już kula czasu. Tyle że nieczynna. A u nas w Polsce, w Nowym Porcie, to urządzenie działa. Ciekawym obiektem był też latarniowiec - czyli statek latarnia cumujący w Dundee.
Z dziennika Anny Kitowskiej
17 sierpnia (poniedziałek)
Dalsza droga była bardzo ciekawa. Początkowo lekko pobłądziliśmy, ale chłopaki szybko odnaleźli właściwą drogę. W słonecznej pogodzie mijaliśmy poligon wojskowy, odwiedziliśmy ruiny zamku, jechaliśmy nawet autostradą, a następnie przez most drogowy na rzece Tay wjechaliśmy prosto do Dundee - czwartego co do wielkości miasta Szkocji. To tam znajduje się jeden z nielicznych statków - latarni.
Musieliśmy się dobrze zastanowić jak szybko opuścić to ogromne miasto, gdyż dobrze wiedzieliśmy, że w nim nie znajdziemy miejsca na darmowy nocleg. Obraliśmy kurs na Broughty Castle i wybraliśmy opcję wzdłuż wybrzeża. Czekało nas przedzieranie się wzdłuż wąskich poboczy, krętymi uliczkami, a nawet (na szczęście przez krótki czas) autostradą pod prąd! Jednak udało się i w końcu dotarliśmy do zamku. Przypominał on bardziej fort lub fortecę. Napotkani tubylcy doradzili nam, aby do Abroth jechać ścieżką rowerową wzdłuż wybrzeża. Widok skąpanego w słońcu morza, żółty piasek, zieleń traw, odgłosy mew były niezapomniane. Mogłabym tak jechać i jechać i jechać?Dzień pożegnaliśmy wpatrzeni w promienie zachodzącego słońca.
Co polecamy
Na pewno północ kraju - najbardziej odludna i surowa. Dwa zamki na klifie - Old Wick oraz Bucholly - można tam malować obrazy i pisać wiersze. Widok na Orkady w John O'Groath - też jak z obrazka. Dunnet Head - północny przylądek Szkocji - kilka kilometrów malowniczej drogi z latarnią na klifie. Plaża na wschód od Durness - widziana w słoneczną pogodę dorównuje tym z Bora-Bora (gdyby zasadzić tam ze dwie palmy) - turkus wody, czysty piasek w 100-metrowej przerwie między klifami. Cape Wrath - miejsce "kultowe", klify, latarnia, ocean za którym nie widać Kanady. Region Assynth - najbardziej malowniczy górski krajobraz na naszej wyprawie, wijący się asfalt od przełęczy do przełęczy i ponure szczyty, każdy ze swoją chmurką. Ben Nevis - bo uczy pokory. Niby te 1300 to mało, ale jednak wchodzi się od "zera", na górze zimno, pada i wieje jak diabli, no i kilkusetmetrowe przepaście ma. Stirling - Old Town, największy zamkowy kompleks który zwiedzaliśmy. St. Andrews - rozległe, przyjemne dla oka ruiny katedry i zamku. Dunnottar Castle - nie trzeba reklamować - najczęściej fotografowany szkocki zamek oraz Findlater Castle - jego mniejsza, mało znana i dość odludna kopia. Cruden Bay - bardzo duże ruiny na klifie - niestrzeżone, tam dopiero można sobie polatać. Widok z okna na trzecim piętrze prosto w kipiel rozbijających się fal. Zabudowa portowych miasteczek - Oban, Ullapool, Arbroath, Pittenweem i wiele innych - czuje się w nich morską tradycję.
Czego nie polecamy- Loch Ness - bardzo ruchliwa droga, a widoki co najwyżej zwykłe. Musieli wymyślić potwora, żeby ludzie tam przyjeżdżali.