Zgodnie z planem natomiast przejechaliśmy przez: wyspę Krk (miasta: Omisalj, Vrbnik, Krk), Cres (Cres, Osor, Valun), Mali Losinj (Mali Losinj), Rab (Rab), Pag (Novalja, Pag), miasta na wybrzeżu - Nin, Zadar, wyspy Ugljan i Pasman, miejscowość Biograd na Moru, Skradin (wodospady na rzece Krka), Szybenik, Trogir, Split, wyspę Brac, miasto Makarska, wyspę Hvar (Jelsa, Hvar, Stari Grad), miejscowość Korcula na wyspie o tej samej nazwie, miejscowości Orebic i Ston na półwyspie Peljesac, wyspę Mljet (Park Narodowy Mljet) oraz miasta Dubrovnik, Cavtat.oraz miejscowość Gruda (patrz moje nazwisko;). W drodze powrotnej samochodem zahaczyliśmy jeszcze o słynne Plitvicka Jezera.
Pogoda dopisywała przez prawie cały czas - oprócz intensywnej burzy w pierwszy i nawałnicy (którą przeczekaliśmy na przystanku autobusowym) w przedostatni dzień wyprawy słońce świeciło całymi dniami, a chmury na niebie były zjawiskiem raczej rzadkim. Gorąco robiło się już od 9 i tak aż do wieczora. W związku z faktem, że pogoda (oprócz 2 wspomnianych dni) była codziennie taka sama - upał od 9 do zmierzchu, brak deszczu i praktycznie brak wiatru - pominąłem, zwykle dość istotne podczas wypraw, opisy pogody dla poszczególnych dni.
Nie upał jednak dał nam się najbardziej we znaki. Największym utrapieniem była dla nas chorwacka roślinność. Wysuszona na wiór i pokryta ostrymi kolcami. Kolce, szczególnie te malutkie, wbijały nam się do opon wielokrotnie. Zużyliśmy 3 zapasowe dętki oraz 17 łatek rowerowych. Niestety, niektórych kolców nie udało nam się zlokalizować w oponach i nawet po założeniu nowej dętki powietrze uchodziło niemal natychmiast do połowy normalnego stanu. Kilka ostatnich dni wyprawy pokonaliśmy na ledwo napompowanych dętkach...
Wstawaliśmy przeważnie przed piątą rano aby zdążyć przejechać choć kilka kilometrów zanim zrobi się gorąco. 'Niestety' chorwackie miasteczka na wybrzeżu są po prostu przepiękne. Za każdym razem zwiedzanie przedłużało się na tyle, że później musieliśmy pedałować nawet po zmierzchu aby nadrobić kilometrów. Najpóźniej jechaliśmy do godziny 23:45.
Najpiękniej było na wyspie Hvar. Tamtejsza droga położona kilkadziesiąt metrów nad poziomem morza zapewniła nam niesamowitych doznań. Po pierwsze jechaliśmy nią po zmierzchu przy pełni księżyca, po drugie nocowaliśmy tuż przy tej drodze, mając świadomość niezwykłości tego miejsca oraz słysząc szum fal gdzieś daleko pod nami i po trzecie dlatego, że poruszaliśmy się nią następnego dnia z rana podziwiając zmieniające się barwy nieba od fioletu przez pomarańcz do błękitu...
Najbardziej zawiodła nas z kolei wyspa Mljet. Zachwalana w przewodniku jako najbardziej zielona wyspa Chorwacji. Owszem była tam mnóstwo lasów... ale co z tego? Wstęp do Parku Narodowego Mljet kosztował 55zł a podziwiać w nim można było... jezioro i las. No cóż po drodze mijaliśmy tysiące piękniejszych widoków i wcale nie musieliśmy za nie płacić... Jedynym pocieszeniem była kąpiel w Veliko Jezero w Parku Narodowym - była tam najcieplejsza woda w jakiej pływaliśmy.
W sumie pokonaliśmy 1001km, na rowerze łącznie spędziliśmy niemal 90 godzin. Podróżowaliśmy drogami głównymi, bocznymi, szutrowymi, a nawet kamienistymi szlakami dla pieszych. Nocowaliśmy w najróżniejszych miejscach - na dziko: w przydrożnych krzakach, za kamiennym murkiem na prywatnym polu, w lesie nad przystanią, niemal na drodze nad przepaścią. Kilka razy korzystaliśmy z gościnności przypadkowych ludzi. Więcej niż zakładałem (bo aż 8 razy) spaliśmy na kempingach - głównie w pobliżu dużych miast jak Trogir, Szybenik czy Dubrovnik - tam trudniej było o nocleg na dziko.
Podsumowując wyprawa była niezwykle udana. Przejechaliśmy przez 11 chorwackich wysp, ale również przez 2 dni podróżowaliśmy nieco w głębi kraju poznając Chorwację inną od tej zachwalanej w przewodnikach (przejazd koło pola minowego, rozwalonych domów, ostrzelanych pociskami kościołów czy nawet zniszczonych całych wiosek - pozostałości po wojnie domowej). Kilka niezapomnianych noclegów, mnóstwo odwiedzonych miejscowości, ogromna ilość zwiedzonych zabytków, kąpiele w najróżniejszych częściach wybrzeża, rakija z emerytowanym oficerem i rozmowa do późnej nocy rzucająca nieco światła na wojnę w byłej Jugosławii oraz obecną sytuację polityczną kraju - to wszystko w ciągu 3 tygodni było możliwe tylko na rowerach.