Przez całą drogę atakowały nas huraganowe podmuchy wiejące prostu w twarz i powodujące, ze jazda stawała się niemalże niemożliwa (7 km/h czyli mniej więcej w tempie marszowym) a często zmuszające nas do pchania rowerów albo chowania się w przydrożnych rowach.
Dodatkowo klimat na wyżynie jest niezwykle ostry, także nocami temperatura spadała mocno poniżej zera, a w ciągu dnia mieliśmy burze gradowe, opady śniegu, chwile później bardzo mocne słońce (skóra z twarzy schodzi systematycznie co kilka dni...) i wreszcie wieczorem znowu trzaskający mróz.
Przekroczyliśmy najwyższą przełęcz na naszej drodze: Tanggu La o wys. 5.250, gdzie ilość tlenu jest o połowe niższa niż na poziomie morza. Na takich wysokościach każdy wysiłek fizyczny jest wielokrotnie większy niż na na nizinach i pedałowanie, dodatkowo jeszcze pod wiatr staje się koszmarem. Poza tym zanim się zaaklimatyzowaliśmy odczuliśmy lekkie objawy choroby wysokościowej: bóle głowy i problemy ze snem, także nawet na postojach ciężko było mówić o wypoczynku. Północny Tybet jest bardzo słabo zaludniony (wioski co 90 km) i gdyby nie ekipy robotników budujących linie energetyczna do Lhasy być możne nie spotkalibyśmy w ciągu jazdy żywego ducha. Dla nas jednak najważniejsze jest to jak wielkim hartem ducha, wytrwałością, a przede wszystkim pragnieniem wolności musiał wykazać się Witold Gliński i jego towarzysze przedzierając się 70 lat temu przez te regiony. My jednak byliśmy doskonale przygotowani technicznie do sprostania tym warunkom (ciepła odzież, sucha żywność, etc.), także możemy sobie tylko wyobrażać jakim koszmarem była ta droga dla umęczonych uciekinierów. Podejrzewamy, ze prawdopodobnie pomagali im tybetańscy nomadzi, których w tamtym okresie było znacznie więcej niż obecnie. Po chińskiej inwazji (szczególnie w czasie Rewolucji Kulturalnej) zostali oni przymusowo skolektywizowani w kołchozach i obecnie niewielu już jest wędrownych pasterzy. Tym niemniej nawet z takim wsparciem piesza, samotna podróż musiała być niezwykle trudna i wycieńczająca, chociażby z właśnie z uwagi na niskie temperatury i brak pożywienia. Ten odcinek na pewno był dla uciekinierów łatwiejszy niż Gobi (jest tutaj woda) ale i tak po tylu miesiącach tułaczki tylko prawdziwi bohaterowie mogli sprostać takiemu wyzwaniu.
Obecnie jesteśmy już na terenach znacznie bardziej zaludnionych i zaczynamy poznawać samych Tybetańczyków, także w relacji z Katmandu (za 14-18 dni) napiszę więcej o kulturze Tybetu. A na koniec napisze jeszcze ciekawostkę o naszych spotkaniach z władzami chińskimi. Otóż w Tybecie przebywamy częściowo nielegalnie, ponieważ nie mamy tzw. permitu, a indywidualne podróżowanie po tym obszarze jest w zasadzie pozaprawne. Tym niemniej spotykani policjanci (szczególnie w okolicach Lhasy jest bardzo punktów kontrolnych) i wojskowi nie tylko nas nie kontrolowali ale życzyli powodzenia i kibicowali naszej wędrowce. Jedną noc spędziliśmy nawet w wojskowym ambulatorium, gdzie zostaliśmy fachowo przebadani przez lekarza, który podał nam tlen i sprawdził czy nie cierpimy na chorobę wysokościową :). Nam pomagają nawet władze, a Glińki był sam w tym obcym i bardzo niebezpiecznym regionie, także na sam koniec jeszcze raz wielki ukłon wobec naszego bohatera.
Dalsza cześć opowieści oczywiście już za miesiąc jak wrócimy i jeszcze jedna bardzo ważna wiadomość: pierwsza powyprawowa prezentacja odbędzie się 21. listopada na 12 Explorers Festival (więcej na www.festiwalgor.pl), także już teraz zapraszamy na nią wszystkich czytelników Cykloid.pl.